DPOV
Wyjęłam słuchawkę z ucha wybudzona ze snu, kiedy Eddie zaczął kopać w siedzenie mamy, a ona zwróciła mu uwagę po raz kolejny zbyt głośno. Oparłam się pokusie wywrócenia oczami i utkwiłam wzrok w widoku za oknem. Mijaliśmy dziesiątki drzew, tutaj było strasznie zielono, ponadto ulice nie były tak ruchliwe i nawet w samochodzie wyczuwalna była cisza panująca na zewnątrz przerywana rytmicznym postukiwaniem bucików Eddie'go o fotel mamy.
-DO CHOROBY JASNEJ! EDWARD'ZIE PATRICK'U NELSON'IE! USPOKÓJ SIĘ, ALBO BĘDZIESZ JECHAŁ W BAGAŻNIKU! - Mama nadmiernie gestykulowała rękami, a jej uniesienie nieco mnie zaskoczyło bo była zazwyczaj bardzo spokojną osobą. Zauważyłam jak tata kładzie dłoń na kolanie mamy i rysuje kciukiem kółka na materiale jej spodni.
-Nie denerwuj się Susan. Eddie jest tylko dzieckiem. - Uspokoił ją trochę posyłając jej ciepły uśmiech. Są na świecie takie pary, które mimo swojego wieku potrafili jednym gestem, lub spojrzeniem sprawić, że czas się cofał i zatrzymywał w miejscu, gdzie oboje zakochani mieli po 17 lat, jak ja i wciąż wiedzieli, że mają dla kogo żyć. Są takie pary, że obie osoby mogłyby być ze sobą całą wieczność, a ich miłość nigdy by nie wygasła i mimo kłótni wciąż kochali siebie równie mocno. Moi rodzice byli zdecydowanie jedną z nich. Nikt nie kochał nikogo bardziej niż mój tata moją mamę. Byli po prostu stworzeni dla siebie. I tyle.
-Tato, a daleko jeszcze do domku? - Eddie odchylił głowę do tyłu w geście znudzenia i mocniej zcisnął w swoich rączkach pluszowego Spongebob'a.
-Nie, wytrzymaj chwilkę.
-A są tu niedźwiedzie brutalne? - Parsknęłam i włożyłam znów słuchawkę do ucha puszczając sobie spokojną muzykę fortepianową. Miałam nadzieję, że jeszcze uda mi się zdrzemnąć.
-Niedźwiedzie brunatne synku. Nie ma. - Eddie opowiadał jeszcze długo o tym jak bardzo chciałby żeby jednak były i prosił tatę żeby kupił mu niedźwiedzia. Ale nie do końca go słuchałam, bo byłam całkowicie pochłonięta płynnymi dźwiękami, które wydostawały się z moich słuchawek prosto do uszu działając na mnie jak lek uspokajający. Oparłam czoło o zimną szybę rozmyślając o nowym miejscu zamieszkania. Bałam się, że moim sąsiadem będzie jakiś zrzędliwy farmer, w końcu Holmes Chapel było wsią liczącą niecałe sześć tysięcy mieszkańców, podczas gdy Londyn liczył ich około trzynastu milionów. Nie mogłam wyobrazić sobie poranków bez Violet. Przez siedemnaście lat dzieliłyśmy wspólnie pokój, bo w naszym starym mieszkaniu były tylko kuchnia, łazienka i dwa pomieszczenia, czyli salon robiący również za sypialnię rodziców i Eddie'go, i pokój mój i Violet. Teraz miałam dostać własny pokój, Eddie własny, a rodzice wreszcie mogli dostać swoją sypialnię i nie myśleć o tym, że goście podczas wizyt w naszym domu będą siadali na ich łóżku, które w dzień robiło za kanapę jakby nigdy nic. Dodatkowo na dole mieliśmy mieć duży salon, łazienkę i nowoczesną kuchnię. Faktem, który cieszył mnie najbardziej było to, że mogłam zupełnie sama stworzyć swój pokój. Większość mebli miałam już dawno zamówione i czekały już na mnie w nowym domu. Nie poskręcane, leżały pewnie gdzieś w korytarzu, albo w innym zupełnie przypadkowym miejscu. Tak naprawdę ja w tym domu miałam być pierwszy raz. Zmarszczyłam brwi, kiedy minęliśmy pierwszy budynek. Brzydki dom zbudowany z czerwonych cegieł, a na podwórku kury. Jezu, moje miejsce zamieszkania też ma tak wyglądać? Na moje szczęście chyba nie, bo z każdym kolejnym podwórzem domy wyglądały coraz lepiej. Rzuciły mi się w oczy cztery piękne budynki pomalowane na biało z pięknie zieleniącą się trawą i ścieżką z białych kamyczków od bramy do schodów. Czarny dach idealnie kontrastował z jasnymi odbijającymi słońce ścianami i nie miałam żadnych wątpliwości. Jeden z nich należał do nas. Obok białych budynków znajdowały się cztery beżowe, a potem znów białe i znów beżowe... Jak w szachownicy. Były rozmieszczone w charakterystyczny sposób; po dwa po obu stronach ulicy. Tata wjechał na podwórko naszego nowego mieszkania, a więc uśmiechnęłam się, bo miałam rację. Otworzyłam drzwi i wysiadłam z samochodu prosto na chrupiącą przy każdym kroku drogę do garażu usypaną ze żwiru. Zaraz za naszym autem zaparkował kierowca ciężarówki z niektórymi meblami ze starego mieszkania i naszymi bagażami, które nie dały rady zmieścić się w bagażniku. Mama odpięła pas Eddie'mu, więc maluch szybko wyskoczył z naszego samochodu i podbiegł do mnie łapiąc mnie za palec. W swojej malutkiej rączce ściskał przytulankę, a jego oczy błyszczały, kiedy patrzył na budowlę.
-Możemy iść wybrać sobie pokoje? - Zapytał Eddie, a tata w odpowiedzi tylko skinął z uśmiechem głową i rzucił mi klucze z zawieszką z gum Orbit. Tak naprawdę pokoje zostały już przydzielone, ale wiadome było, że Eddie i tak wybierze pomieszczenie z tapetą w postacie ze spongebob'a. On kochał tą bajkę. Mój brat od razu pognał śmiejąc się po schodach i zatrzymał się przy drzwiach czekając na mnie. Ja nieco wolniej pokonałam stopnie licząc je bez konkretnego powodu, być może ze znudzenia dwugodzinną jazdą. Wsunęłam klucz w zamek i otworzyłam drzwi. Od razu uderzył we mnie nieprzyjemny zapach farby i tynku. Z tym trzeba będzie coś zrobić. Ściany pokrywała beżowa farba, tak jak chciała mama. Ruszyłam na górę po drewnianych schodach trzymając brata za rączkę. Według instrukcji rodziców ruszyłam w kierunku dwóch ostatnich pokoi po lewej stronie. Eddie od razu zachwycony wpadł do przydzielonego mu podstępem pokoju, więc miałam czas, aby obejrzeć swój. Tak jak myślałam. Pudła w których były nieposkręcane meble leżały pod ścianą w kolorze Capuccino. Dokładnie według mojego planu. Żarówkę osłaniał żyrandol z przeźroczystych plastikowych kryształków, a na dwóch z czterech ścian rozmieszczone były po dwa duże okna. Odwróciłam się, kiedy usłyszałam kroki wysokiego mężczyzny w granatowym kombimezonie, który przyniósł moje bagaże. Podziękowałam i zapytałam o możliwość jakiejkolwiek pomocy przy składaniu mebli. Mężczyzna powiedział, że przyśle tu kogoś i ma pewno nie zostawi mnie z tym samej.
-Eddie! - Zawołałam brata i przeszłam do jego pokoju. W odróżnieniu od mojej, jego sypialnia była już załkowicie wykończona. Pod oknem stało łóżeczko w kształcie łódki. obok szafka z ubraniami, a naprzeciw niej szafka z nowymi pluszakami dla małego. Całość wykańczał dywan, który wyglądał jakby był zrobiony z żółtej gąbki. Mimo małej ilości mebli pokój wyglądał na bardzo dobrze przemyślany. Był duży, a więc duża różnorodność kolorów mebli i przytulanek bohaterów spongebob'a nie sprawiała wrażenia, jakbyś wchodził do maleńkiej spiżarki z miśkami zamiast słoików z dżemem. Cieszyłam się, że teraz, kiedy firma rodziców się wybiła możemy pozwolić sobie na coś takiego. Może nie byliśmy bogaci, ale było nas stać na nowocześnie urządzony dom. Okej, to nie prawda jesteśmy bogaci. Ale nie szczyciłam się tym jakoś. Wciąż byłam tą samą osobą co kiedyś. Pieniądze nie są w stanie na mnie wpłynąć, nie jestem jedną z tych dziewczyn.
-Jak przyszłaś tu, żeby zająć ten pokój to ci nie pozwolę, bo już go sobie zaklepałem! - Oświadczył mój braciszek patrząc na mnie jak na intruza. Zachichotałam. Mały dzielny rycerz bronił swojego terytorium. Eddie był bardzo uroczym chłopcem o nieprawdopodobnie dużym serduszku, był miły dla wszystkich pielęgnował nawet robaki, zawsze twierdził, że nawet komara nie wolno zabijać, a kiedy ktoś przy nim to zrobił zaczynał płakać. Nawet najbardziej ponury człowiek nie był w stanie być przy tym maluchu nie uśmiechnięty. Eddie emanował pozytywną energią i nawet w tej chwili, kiedy zabawnie marszczył brwi, aby wyglądać groźnie, musiał co chwilę ściągać wargi, w przeciwnym wypadku by się roześmiał. Chłopiec nie potrafił się na kogoś gniewać, chyba, że był to ktoś z wrogów moich, albo Violet. O ile nie dokuczali nam w jego obecności, byli bezpieczni. Nasz brat był osobą, która niezależnie od sytuacji zawsze będzie broniła osób, które kocha. Obecność Eddie'go bardzo mi pomagała chociaż trochę pogodzić się z nieobecnością bliźniaczki i moich znajomych z Londynu. Uśmiechnęłam się patrząc na chłopca i oparłam o zimną framugę drzwi z jasnego drewna.
- Nie mam prawa, ani ochoty ci go zabierać Eddie, chciałam tylko zapytać jak ci się podoba. - Twarz mojego brata się rozjaśniła, pojawił się na niej szeroki uśmiech ukazujący szereg równych białych ząbków, a jego oczy lekko się zmrużyły.
- Jest najlepszy! - Krzyknął, wyrzucając ręce do góry i podskakując dla podkreślenia jego opinii. - A ty masz już swój? - Kiwnęłam głową i założyłam włosy za ucho. Przydługi rękaw beżowego swetra zasłonił moją dłoń w momencie, kiedy opuściłam rękę luźno wzdłuż mojego ciała. Zignorowałam to, bo nawet gdybym go poprawiła i tak zaraz opadł by z powrotem.
-Przepraszam, to ty potrzebowałaś pomocy z meblami? - Podskoczyłam przestraszona na dźwięk męskiego głosu za moimi plecami i przyłożywszy dłoń do klatki piersiowej odkręciłam się próbując uspokoić swoje serce, które w tej chwili w szaleńczo szybkim tempie próbowało wydostać się z mojego ciała. Eddie skomentował moją reakcję głośnym chichotem, a chłopak, który ją wywołał złapał mnie zanim upadłam, ponieważ przez gwałtowne odwrócenie się w jego stronę, zakręciło mi się w głowie.
-Przestraszyłem cię? Nie chciałem. - Chłopak wyglądał na zaniepokojonego i trochę speszonego moim nieprzewidzianym zachowaniem. Dopiero teraz, kiedy wiedziałam, że mogę spokojnie ustać o własnych siłach mogłam mu się bliżej przyjrzeć. Był ode mnie około dziesięć centymetrów wyższy. Tak jak mężczyzna, który przyniósł wszystkie moje walizki miał na sobie granatowy kombinezon. Jego kruczoczarne włosy sięgały mu do ramion i zaczesane były na prawą stronę. Odrastająca grzywka była nieznacznie krótsza od reszty włosów. Patrząc tak na niego mogłam stwierdzić, że jest mniej-więcej w moim wieku. Sympatyczne czekoladowe oczy patrzyły na mnie przepraszająco, a jego cera była charakterystycznie ciemna, jednak nie nazwałabym go mulatem. Może była to mocna opalenizna, albo zwyczajnie taki odcień skóry odziedziczony w genach. Nieważne.
-Uh. - Dałam radę tylko z siebie wydusić, bo moje szaleńczo bijące serce potrzebowało jeszcze chwili czasu, żeby się uspokoić. Oddychałam szybko z przestraszonym wyrazem twarzy, ale kiedy znów spojrzałam w oczy chłopaka zaczęłam cicho chichotać. Był chyba bardziej wystraszony niż ja. W końcu jego usta wykrzywił delikatny uśmiech, a po kilku sekundach oboje histerycznie się śmialiśmy, bo nie ukrywajmy, sytuacja była bardzo zabawna. Moja dłoń zsunęła się z klatki piersiowej na brzuch, który nawiasem mówiąc zaczynał mnie już boleć od śmiechu, a drugą wytarłam łzę, która zebrała się w kąciku mojego oka.
- Boże, przepraszam. - Powiedział czarnowłosy powoli się uspokajając.
-Nie szkodzi. - Uśmiechnęłam się próbując stłumić śmiech. - Jestem Darlene. - Wyciągnęłam do niego dłoń, którą od razu uścisnął.
-Nie szkodzi? Byłem pewien, że zaraz zejdziesz na zawał. - Zachichotaliśmy oboje. - Avan.
-Avan? To chyba nie jest angielskie imię. - Uniosłam brew.
-Nie, pochodzi z języka kurdyjskiego i oznacza "woda". To taki dosyć oryginalny pomysł mojego taty.
-Więc nie jesteś stąd.
-Nie. Moje pochodzenie jest różne. Moja matka jest pół Irlandką i pół Walijką, a ojciec pochodzi z terenów Gudżaratu, to są północno-zachodnie Indie. - Oh, to stąd ten odcień skóry.
-Więc, jesteś hindusem?
-W połowie. - Uśmiechnął się.
-Uh, przepraszam, wyszłam na wścibską. - Zagryzłam dolną wargę próbując się nie zaczerwienić, ale z marnym skutkiem.
-Daj spokój, gdybym nie chciał, nie mówiłbym ci, poza tym dobrze by było znać swojego nowego sąsiada, prawda? - Podniosłam wzrok na uśmiechniętego Avan'a.
-Sąsiada? - Upewniłam się, że dobrze usłyszałam. Chłopak kiwnął głową.
-Mieszkam w domu naprzeciwko twojego, plus prawdopodobnie będziemy chodzili razem do szkoły. Masz 17 lat, tak? - Przytaknęłam. - No to będziemy.
-Hej, dlaczego ją podrywasz? - Spojrzeliśmy w dół, gdzie Eddie stał między nami niebezpiecznie mrużąc oczy, kiedy patrzył na Avan'a. - Darcy jest moja. - Wysunął wyzywająco brodę, oplatając rączką moje udo.
-Spokojnie mały, jestem przyjacielem. - Chłopak podniósł ręce w geście kapitulacji, ale widziałam na jego twarzy rozbawienie.
-Ale nie moim. Miałeś pomagać z meblami. - Położyłam dłoń na głowie brata i poczochrałam mu włosy tym samym zwracając na siebie jego uwagę.
-Eddie nie bądź niemily, Avan nie jest wrogiem. Pobaw się nowymi pluszakami. - Zwróciłam mu uwagę, Avan ledwo powstrzymywał śmiech. - A my serio powinniśmy się zabrać za moje meble.
-Okej, ale będę miał na niego oko. - Uśmiechnęłam się kręcąc głową.
-Chodź. - Skinęłam głową na chłopaka i wyszłam z pomieszczenia, aby dostać się do mojego pokoju. Uklękłam przy kartonach z moimi meblami w częściach. Avan kucnął obok mnie i wyjął z kieszeni scyzoryk. Z tej samej kieszeni wystawał też śrubokręt i wiertarka. Co? To się tam mieści? Chłopak szybkim ruchem rozciął karton, w którym były części mojego łóżka. Dobrze, że zaczął od tego. Wiedziałam, że możemy nie uwinąć się z tym wszystkim do końca dnia, a jednak chciałam mieć na czym spać dzisiejszej nocy. Wyciągnął z pudełka białe deski, które miały służyć za podłoże dla mojego materaca i inne elementy.
-Więc, może teraz ty opowiesz coś o sobie? - Zagadnął otwierając woreczek ze śrubkami, który wyjął z kartonu. Usiadłam wygodniej na podłodze krzyżując nogi w kokardkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz