poniedziałek, 22 grudnia 2014

11. Jedziemy na naleśniki!

-Harry, proszę cię! - Gemma kopnęła moje udo nawet nie podnosząc wzroku znad swojego telefonu. Dlaczego dokuczanie siostrze sprawiało mi taką frajdę? A no tak, bo wygląda śmiesznie jak się denerwuje.
-To weź te nogi. - Jeszcze raz dźgnąłem palcem jej kostkę, bo jej stopy spoczywały sobie na moich kolanach.
-Przysięgam, zaraz któreś z was przejdzie na przód. - Ostrzegł Louis rzucając nam spojrzenie przez wsteczne lusterko.
-Dobrze mamo. - Rzuciłem żartobliwie, na co Gemma się zaśmiała.
-Teraz cicho! - Krzyknęła przykładając telefon do ucha. - Hej kochanieee. - Przeciągnęła uśmiechając się.
-Siemanko Carter! - Wrzasnąłem, tak, aby chłopak Gems usłyszał mnie przez telefon. Siostra uciszyła mnie kopiąc mnie ponownie w udo. Strzepnąłem jej stopy z moich nóg rozmasowywując bolące miejsce. Gemma posłała mi całusa, na co w odpowiedzi dostała piękny widok mojego środkowego palca. Aż bym w ramkę oprawił. Złotą.
-Jedziemy właśnie do Londynu do rodziny. - Kontynuowała.
-Jedziemy na naleśniki! - Przerwałem jej znowu. Zemsta. Ah, kocham ten słodki smak. A tak mówiąc o rodzinie. Jedziemy do cioci Sally, tam czeka na nas Dan, mama i nasza reszta rodzeństwa. Gdybyśmy spotkali się w ich rodzinnym domu za dużo byśmy ryzykowali. Właściwie nie zostało nam już dużo drogi, wjechaliśmy niedawno na osiedle, gdzie jest dom cioci. Przestałem w końcu zwracać uwagę na rozmawiającą przez telefon siostrę, bo byłem zbyt podekacytowany tym, że zaraz zobaczę mamę, Dan'a i perełki. Niemal wyskoczyłem z samochodu i wbiegłem do domu, kiedy tylko Louis się zatrzymał. Zaraz dołączyli do mnie Gemma i Louis, a do drzwi od razu przybiegła cała rodzina. Harry nie jesteś babą. Nie rycz. Pierwszą osobą, którą przytuliłem była mama. Strasznie się za nią stęskniłem. Nie widziałem jej od paru miesięcy, utrzymywaliśmy kontakt tylko przez Skype, ponieważ nasza sytuacja nie pozwalała na to, aby robić to inaczej. Zaraz przyczłapała też Doris, którą wziąłem na ręce i mocno przytuliłem.
-Ale nam wyrosła ta nasza księżniczka, co? - Zagadnąłem Gemm, której obok Phoebe i Daisy tuliły się do brzucha. Po twarzy Gemm'y spływały łzy, ale była szczęśliwa. Uśmiechnęła się do mnie. Doris wytarła swoją małą rączką łzę z policzka siostry i wyciągnęła do niej rączki. Oddałem perełkę różowowłosej i przywitałem się z bliźniaczkami. One też wyrosły. Obie zawiesiły mi się na szyi, więc złapałem je mocno i podniosłem delikatnie, na tyle, co pozwalała mi ich waga. Ogólnie były leciutkie, ale we dwie... Następna była Fizzy. Rozpędziła się i nie zważając na wszystkich wpadła mi w ramiona powodując, że o mało co się nie przewróciłem, a do tego zaraz dołączyła też Lottie. Louis był zachwycony Ernie'm. Twierdził, że są do siebie bardzo podobni i od paru minut stał z nim przy lustrze. Jednak przerwałem jego narcystyczny monolog.
-Ernie będzie kiedyś taki silny i przystojny jak braciszek.
-Jak braciszek Harry. - Powiedziałem zabierając malucha od Lou.
-Po tobie to on co najwyżej może głupotę odziedziczyć, ale módlmy się, żeby nie. - Pokazałem mu język, na co Ernie zaczął się śmiać i wystawiać język jak ja.
-Co jest mistrzu? - Pocałowałem go w czółko. - Luiś be, Haly fajny. - Uśmiechnąłem się do braciszka. - Luiś bzydal co? Ty jesteś podobny do mistsa. - Dostałem lekko w tył głowy od Lou, który zaraz po tym wszedł do salonu, gdzie siedzieli już wszyscy oprócz nas. - I jeszcze bije, widzisz? Zrobimy nu-nu Luisiowi? - Wszedłem do salonu i usiadłem na podłodze, obok Lou.
-Nu! - Krzyknął Ernest widząc naszego brata.
-O ty mały zdrajco. - Tommo zaczął łaskotać malucha, a ten zanosił się głośnym śmiechem. - I tak wyrośniesz na drugiego mnie!
-Chyba żartujesz. - Zaczęliśmy się z Louis'em kłócić, tymczasem Ernie mając nas zupełnie w nosie przeczołgał się do Doris i razem gryzli swoje gryzaki. Daisy śmiała się z naszych argumetów, którymi był na przykład mój tekst: "Ernie jest podobny do mnie bo cię nie lubi", Fizzy stwierdziła, że zachowujemy się jak dzieci, no ale po części miała rację. Jak to jest, że poucza mnie moja czternastoletnia siostra? Louis zaczął znów swój narcystyczny tekst, o tym jaki to Ernie jest uroczy, więc musi być podobny do niego i w tamtej chwili posłuchałem sióstr i położyłem mu dłoń na twarzy odpychając do tyłu. Myślałem, że się roześmieje, czy coś, ale on się na mnie rzucił. Śmiał się ze mnie, okładając mnie pięściami, ale przestał, gdy jednym zwinnym ruchem przygwoździłem go do podłogi. Nie miałem zamiaru go bić. Mogę być tym najmniej szkodliwym, ale i tak żaden z nas nigdy nie będzie dobry.
-I ty mówiłaś, że to są ci twoi mężczyźni? Przecież to chłopcy. - Podniosłem głowę, gdzie stała ciocia Sally i Dan z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Natychmiast puściłem Lou i wstałem, aby przywitać resztę rodziny. Louis i Gemma zrobili to samo, chociaż trochę zajęło zanim ta ciota podniosła się z podłogi.
-No to, kto jest głodny? - Ciocia Sally klasnęła w dłonie zadowolona, że może wyżywić tyle ludzi.
-Do-do! - Krzyknęła Doris. Tak mówi o sobie?
-Chodź księżniczko. - Wziąłem ją na ręce i ruszyłem do jadalni gdzie ustawiony był duży stół. Na tyle duży, żebyśmy wszyscy mogli przy nim usiąść. Zająłem miejsce między Daisy i Félicité z Doris na kolanach. Na stole przykrytym białym obrusem stała duża miska wypełniona ziemniakami, druga miska z surówką i talerz pełen pulpetów z rozpuszczonym serem na wierzchu. Nałożyłem sobie nieco większą porcję niż zazwyczaj, pamiętając, że moja mała siostrzyczka je razem ze mną. Ciocia Sally życzyła nam wszystkim smacznego, na co wszyscy zgodnym chórem odpowiedzieliśmy "nawzajem" i zabraliśmy się za konsumpcję obiadu. Doris od razu sięgnęła do talerza i nabrała w garść surówkę.
-Nie jemy rączkami perełko. - Wytarłem chusteczką, którą dała mi Fizzy, maleńką dłoń siostrzyczki. Śmiała się do mnie, na co pocałowałem ją w czółko.
-Mamo, podasz mi widelczyk Doris? - Chloé kiwnęła głową i podała mi plastikowy sztuciec.
-Dzięki. - Rodzicielka odpowiedziała mi tylko uśmiechem. Nabrałem trochę ziemniaków na widelczyk i dmuchnąłem, aby nie poparzyć małej. - Leci samolocik. - Doris śmiała się, kiedy wywijałem widelcem na wszystkie strony. - Amm. - Powiedzieliśmy w tym samym czasie, w chwili, gdy "samolocik wylądował" w jej buźce.

~*~

-Smerfy? Serio? - Skomentowałem widząc, jak Phoebe i Daisy oglądają bajkę. Przed chwilą wszedłem do pokoju trzymając Ernesta na rękach, a u boku towarzyszyła mi Lottie z Doris. Bliźniaczki leżały na podłodze opierając głowy na dłoniach. Najbardziej zadziwiło mnie jedno. Louis leżący pomiędzy nimi. Był wpatrzony w film bardziej niż one, w dodatku jego śmiech był najbardziej słyszalny.
-Louis włączył. - Odpowiedziała mi Fizzy, która siedziała na kanapie przeglądając coś w telefonie. Była wyraźnie znudzona telewizją.
-Shh. Oglądam. - Brawo Lou, bardzo rozwijający film. Na twoim poziomie.
-Czy ty...
-SHHH! - syknął rzucając we mnie poduszką.
-Uważaj. Ernie też tu jest. - Upomniałem na co zgromił mnie wzrokiem, po czym warknął krótkie "zamknij się". Przewróciłem oczami i usiadłem obok Lottie, która cicho śmiała się razem z Doris z naszej rozmowy. Posadziłem braciszka obok jego bliźniaczki.
-Do-Do. - Wyciągnął rączki do mojej małej księżniczki, a ta wyraźnie niezainteresowana jego obecnością wcisnęła mu w dłoń gryzaczek i odepchnęła delikatnie. Podniosła z podłogi dwa plastikowe klocki i próbowała je połączyć. Charlotte siedziała w telefonie i cały czas coś pisała.
-Piszesz z chłopakiem? - Zaczepiłem ją, szturchając w ramię.
-Tak. - Wystawiła mi język.
-Co to za pechowiec?
-Ma więcej szczęścia niż ta twoja Darcy. Teraz już wiemy dlaczego to było twoje ulubione imię. Przeznaczenie! - Zaśpiewała ostatnie słowo.
-Skąd ty... Gemma. - Mruknąłem, już knując złowieszcze plany wobec starszej siostry. - Ugh, nie ważne. Jak ma na imię ten twój książę?
-Sam. - Uśmiechnęła się.
-No.. a ten. Bzykacie się już?
-Harry! - Lottie uderzyła mnie w ramię z wyraźnym zawstydzeniem w oczach. Roześmiałem się.
-Potraktuję to jako "tak". - Dostałem jeszcze jeden cios w rękę, na co spoważniałem. - O nie moja panno, tak nie będzie. - Zacząłem ją łaskotać i czochrać po włosach. Cały dom wypełnił się śmiechem mojej siostry, a co za tym idzie - również moim. Wierzgała nogami ze łzami w oczach, a śmiech wstrząsał jej drobniutką sylwetką.
-No przestań! - Piszczała, próbując mnie od siebie odepchnąć, ale jej śmiech i fakt, że ma straszne łaskotki, skutecznie jej to uniemożliwiały. Puściłem ją dopiero, gdy usłyszałem dzwonek telefonu. Wstałem, ostatni raz czochrając włosy Lottie, na co ta obrzuciła mnie tylko rozbawionym spojrzeniem. Na ekranie mojego telefonu widniał numer Darlene, który spisałem ukradkiem z telefonu Avana w tamtym tygodniu. Zanim odebrałem, stwierdziłem, że idealnym pomysłem będzie przejście do kuchni, bo nie chcę, żeby siostry zrobiły się podejrzliwe.
-Co jest? - Rzuciłem bez przywitania, przykładając telefon do ucha.
-Wtorek. - Usłyszałem w słuchawce delikatny, kobiecy głosik.
-Pytam poważnie. - Jeszcze nigdy nie dzwoniła do mnie.. w sprawie niczego. Bo właściwie nie było potrzeby.
-Na prawdę, sprawdź w kalendarzu.
-Tak trudno się z tobą dogadać. - Westchnąłem, wsuwając dłoń do tylnej kieszeni spodni i wyglądając za okno. - W ogóle skąd ty masz mój numer, co?
-Ja? - Wyraźnie wyczuwałem w jej głosie zakłopotanie. - Ja mam twój numer..  od Cat.
-Nie dawałam ci niczyjego numeru. - Usłyszałem stłumiony głos Elfa (tak nazywałem Catherine ).
-Shh. A ty, skąd masz mój, skąd wiesz kim jestem? - Byłem pewien, że unosi lewą brew w ten śmieszny sposób.
-Mam swoje sposoby, kochanie. - I mało spostrzegawczego, zarośniętego szympansa za kumpla. Pozdrówmy wszyscy Avana. - Przejdźmy do sedna. W jakiej sprawie dzwonisz?
-Nie ma cię.
-Faktycznie.
-Więc? Dlaczego? - Usłyszałem jeszcze stłumione "zaraz wrócę", co oznaczało, że Darlene przeszła w ustronne miejsce.
-Bo jestem u rodziny. Czemu to takie istotne?
-Nie wiem, nie ma cię, to wszystko.
-Czy pani się o mnie martwi panno Nelson? - *tryb Harry-aka-podrywacz-jebaka aktywowany!* Wiem, że dobry tekst, sam wymyśliłem, a skoro już jestem taki skromny, to teraz tekst o mojej skromności... Dobra czytajcie dalej, już nic nie mówię.
-Co..? - Uśmiechnąłem się, bo wyraźnie udało mi się wprawić Darlene w zakłopotanie.
-Mogłaś powiedzieć wczoraj, jak u ciebie byłem. Wykorzystalibyśmy ten czas... Lepiej. - Powiedziałem uwodzicielskim tonem, wykorzystując do tego mój ochrypły głos. *tryb Harry-alla-skromny-mądrala również aktywowany* Może nie jestem dobry w rymowaniu, ale musiałem. Ale przynajmniej oryginalne.
-Spieprzaj perwersyjny dupku. - Zaśmiała się. - Jeśli chce się poderwać dziewczynę, to zaprasza się ją na randkę.
-A więc, chcesz gdzieś ze mną wyjść?
-A więc, chcesz mnie poderwać? - Spytała wykorzystując do tego mój numer popisowy z uwodzicielskim głosem... Działa.
-Owszem, panno Nelson, chcę panią poderwać.
-A więc owszem, panie Styles, chcę z panem gdzieś wyjść.
-Wspaniale. Dziękuję za tę jakże interesującą konwersację i poświęcenie mej osobie panny czas na przerwie. A tak poważnie to bierz się niedobry nieuku do roboty i zapieprzaj na chemię. I bez pyskówek, bo święta coraz bliżej, a Mikołaj wszystko widzi. I tak masz przechlapane, bo Święty to mój kumpel. Zasuwaj na lekcje ćwoku, ale pamiętaj. I tak nie zdasz. Całuski, też cię kocham. - Wypowiedziałem ostatnie zdanie przesłodzonym wysokim głosem i ostatnią rzeczą jaką usłyszałem przed rozłączeniem się, był jej uroczy szczery śmiech. Schowałem telefon do kieszeni i odwróciłem się od okna napotykając od razu moją mamę. Przestraszony odskoczyłem do tyłu, a szeroki uśmiech, na którym właśnie się przyłapałem, zastąpił wyraz strachu. Położyłem dłoń na klatce piersiowej starając się unormować przyspieszony oddech.
-Jezu, kobieto nie strasz.
-To Jezu, czy kobieto? - Mama zaśmiała się widząc moją reakcję i podeszła z brudnymi naczyniami do zlewu. Włożyła je do środka i oparła się o blat, stając do niego tyłem, jak ja.
-Ha-ha. - Skwitowałem, krzyżując ręce na piersi i spoglądając w dół, na sporo niższą ode mnie mamę. - Bardzo śmieszne Chloé.
-Nie nazywaj mnie po imieniu, Hershell, jestem twoją matką. - Poczochrała moje włosy uśmiechając się promiennie.
-Nie nazywaj mnie Hershell, jestem twoim synem. - Przedrzeźniłem rodzicielkę przesadnie wysokim głosem, na co dostałem szmatką po głowie, ale mama zaczęła się śmiać.
-Rozmawiałeś z dziewczyną?
-Tak.
-Poznam ją?
-Z dziewczyną, ale nie moją. - Odpowiedziałem układając włosy.
-Umówiłeś się z nią. - Uśmiechnąłem się mimowolnie. Faktycznie. - Zostaw te loki, przecież nie wyglądasz źle.
-Nie jestem pewien, przed chwilą zdzieliłaś mnie po nich ścierką. - Popatrzyłem z wyrzutem na Chloé, która zachichotała, uderzając mnie nią jeszcze raz.
-Jak ma na imię?
-Ścierka? - Doskonale wiedziałem, że nie.
-A chcesz dostać jeszcze raz? - Zagroziła rozbawiona. - Dziewczyna.
-Darlene. - Uśmiech mamy na chwilę zniknął i wpatrywała się we mnie poważnym wzrokiem.
-Ta Darlene? - Zmarszyłem brwi, nie rozumiejąc pytania, a potem w mózgu zaświeciła mi się lampka.
-Gemma ci już opowiedziała, nie mam racji? - Zaśmiałem się wyrzucając dłonie w powietrze w udawanym geście kapitulacji. Mama się zmieszała, ale zaraz jakby coś zrozumiała i ponownie jej usta wykrzywił szeroki uśmiech.
-Tak, opowiedziała. Zanim pojedziecie przyjdź do gościnnego pokoju na parterze, przypomniało mi się, że coś dla ciebie mam. A teraz idź pobawić się z rodzeństwem, ja pozmywam, trzeba starą ciotkę trochę wyręczyć.
-No problemo. - Wyminąłem mamę z szerokim uśmiechem i ruszyłem w stronę salonu. Wychyliłem się jeszcze jednak na chwilę zza drzwi. - A pomóc ci?
-Nie kochanie, poradzę sobie, dziękuję.
-Cokolwiek powiesz, kocham cię mamo. - Uśmiechnąłem się i odszedłem stamtąd w niesamowicie dobrym humorze, bo uśmiech na twarzy tej kobiety, choć widywany przeze mnie tak rzadko i wywoływany takimi drobnistkami, jak chwilę temu, był najcenniejszą rzeczą na świecie.

~*~

-Więc to zawiera w sobie całe moje dzieciństwo spisane przez jakąś dziewczynę? - Potrząsnąłem obitym w jasnoszarą okładkę dziennikiem. Chciałem się tylko upewnić, że dobrze zrozumiałem.
-Tak. - Moja mama zapięła swoją walizkę, z której owy zeszyt wyjęła. - Ale to nie jest "jakaś dziewczyna".
-Skąd zna całe moje dzieciństwo?
-Przyjaźniliście się odkąd pamiętam, Harry.
-Jak ma na imię?
-O tym to już się dowiesz z dziennika. Idź już na dół. - Mama wypchnęła mnie z pokoju prowadząc w stronę drzwi wyjściowych.
-Miło, że nie chcesz, żebym jechał, ja też będę tęsknił. - Rzuciłem sarkastycznie, kiedy staliśmy już przy samochodzie. Czekała tu też Félicité z Ernie'm na rękach.
-Oj, Harry. - Mama przytuliła się do mnie, a z jej oczu wypłynęły łzy.
-Oj Ha-y. - Powtórzył Ernie, na co Chloé, Fizzy i ja zachichotaliśmy. Przyciągnąłem dwójkę rodzeństwa do wspólnego uścisku. Tak trudno mi się było z nimi żegnać. Mama otworzyła jeszcze drzwi samochodu i pożegnała się z Gemmą i Louim. Ernie nie wiedział co się działo, nie wiedział, że zobaczymy się prawdopodobnie dopiero za kilka miesięcy jeśli dobrze pójdzie. Wiedziałem jak będę tęsknił za tym małym mistrzem i naszymi księżniczkami.
-Trzymajcie się, kocham was. - Félicité uśmiechnęła się delikatnie maskując swój smutek i przytulając się do mamy. Wsiadłem do samochodu. Było już ciemno i byłem bardzo zmęczony dzisiejszym dniem, więc wykorzystując fakt, że czeka nas dwugodzinna droga do domu, przyciągnąłem do siebie Gemmę, aby móc się rozłożyć na siedzeniach i zasnąłem czując, jak przytula się do mojego ramienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz