piątek, 2 stycznia 2015

19. Nie skrzywdzisz jej więcej.

HPOV

Harry: Hej, tu Darlene. Przepraszam za moją akcję wtedy. Możemy się spotkać?

Devon: Pewnie kochanie. Możesz przyjechać na polanę niedaleko twojej szkoły, wiesz którą?

Harry: Oczywiście :) Dlaczego akurat tam?

Devon: Zależy mi żebyśmy byli sami.

Harry: Za dwadzieścia minut?

Devon: Pewnie. Będę czekać.

Harry: Wypatruj srebrnego BMW.

Prychnąłem patrząc na ekran telefonu Darcy. Jaki on naiwny. Łatwy cel. Usunąłem tą rozmowę, aby Darcy niczego nie zauważyła, wrzuciłem jej telefon w poduszki na jej parapecie i zbiegłem na dół po schodach.
-Wychodzę, nie wiem kiedy wrócę! - Oznajmiłem domownikom.
-Harry stop! - Louis zatrzymał mnie przy drzwiach do przedpokoju. - Pamiętasz o akcji? - Szepnął.
-Pamiętam Louis, wypuść mnie. Przyjdę. - Odepchnąłem od siebie brata i wszedłem do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Wsunąłem stopy w buty i założyłem kurtkę, w której miałem klucze do samochodu. Wyszedłem z domu, kierując się prosto na podjazd, gdzie czekało na mnie moje auto. Złość buzowała w moich żyłach, dzisiaj mu wpierdolę. Skrzywdził moją przyjaciółkę. Moją Darcy. Wyjechałem z podwórka, kierując się w umówione miejsce. Wyjąłem telefon i jedną ręką prowadząc, a drugą wyszukując odpowiedniego numeru, delikatnie przyspieszyłem. Przyłożyłem urządzenie do ucha. Moje serce chyba próbowało uciec z mojego ciała.
-Gemma? - Zapytałem, kiedy usłyszałem, że połączenie zostało odebrane.
-Nie, kretynie. Krasnoludki.
-Przestań. Martwię się, nie rozumiesz? Wszystko w porządku? Jesteście bezpieczne?
-Wyjechałeś raptem trzy minuty temu, Louis jeszcze nie wyszedł. Tak, jesteśmy bezpieczne. Dlaczego wyjechałeś wcześniej? - Nie odzywałem się przez chwilę.
-Muszę coś załatwić. Trzymajcie się. Niedługo się zacznie. Pilnujcie siebie nawzajem Gemma. Kocham cię. - Rozłączyłem się i rzuciłem telefon na siedzenie obok. Odetchnąłem głęboko. Kilka minut później już przejeżdżałem ścieżką w środku lasu i parkowałem na skraju polany. Czarny samochód terenowy już stał obok, a blondyn stał oparty o niego, paląc papierosa. Uśmiechnął się widząc mój samochód. Tak, w tej chwili gratulowałem sobie za wybór przyciemnianych szyb. Uchyliłem delikatnie jedną z nich, tak, aby Devon mnie nie widział, ale żebym mógł go słyszeć. Chłopak podszedł do drzwi mojego auta i gwałtownie szarpnął za klamkę.
-Co do kurwy? - Spytał sam siebie. - Wyjdź, kochanie. - Aż mi się niedobrze zrobiło. Wyrzucił papierosa gdzieś w trawę. - Darlene.. - Popukał chwilę w szybę. Jego fałszywy uśmiech natychmiast zniknął. Wyłączyłem silnik samochodu. Czekałem tylko aż powie coś co da mi pretekst do obicia mu tej fałszywej mordy. - Wyłaź mała suko, to twój dzień. Mam nadzieję, że ta niedojda Styles zdąrzył cię już rozdziewiczyć, co? Wiesz, że jeśli ty nie wyjdziesz do mnie, ja wejdę do ciebie? - Przez chwilę patrzyłem na jego wykrzywiony w obrzydliwym uśmiechu ryj. Był taki ochydny, tak bardzo się nim brzydziłem.  Odbezpieczyłem drzwi, ale nie wysiadłem. Czułem jak strach zastępuje moja złość. Zacząłem szybko i głęboko oddychać, byłem pewien, że moje nozdrza rozszerzały się przy każdym wdechu. Miałem ochotę po prostu wyjść z auta i zrobić mu krzywdę. Dużą. Jeden cios za każdą łzę, którą wypłynęła ze ślicznych oczu mojej Darcy. Jeśli ma przy sobie broń, a ma ją na pewno, nie ważne. Ja też ją mam. Kiedy tylko Devon otworzył drzwi mojego samochodu z tym obrzydliwym uśmiechem na twarzy miałem ochotę mu wybić wszystkie zęby, które mi ukazywał. Jednak jego uśmiech sam zniknął na widok mojej osoby.
-Nie skrzywdzisz jej więcej. - Wycedziłem przez zęby i wyszedłem z samochodu. Nie trudziłem się nawet, żeby zamknąć za sobą auto, nie to było teraz najważniejsze. Blondyn był tak zszkowany moją akcją, że bez trudu pozwolił mi się przygwoździć do drzwi jego czarnej terenówki. Mocno zaciskałem dłonie na koszulce przy jego szyi i podnosiłem go do swojej twarzy. Chłopak był niższy ode mnie, dlatego zmuszony był stanąć na palcach, co niemal natychmiastowo wywołało moją satysfakcję.
-Już nigdy jej nie dotkniesz, nie odezwiesz się do niej, nie pozwolę ci jej skrzywdzić. Zrozumiałeś!? - Warknąłem. Pokiwał energicznie głową, a w jego stalowych oczach ujrzałem strach. Żałosny. Puściłem go i odsunąłem się. Nie mam ochoty nawet na niego patrzeć.
-Znalazła sobie ochroniarza. Dziwka. - Mruknął pod nosem. Prawdopodobnie miałem tego nie słyszeć. Nieudana akcja panie McKenzie. Przystanąłem wpół kroku, zaciskając dłonie w pięści. Gwałtownie się odwróciłem, wymierzając Devonowi cios prosto w twarz. Osunął się po drzwiach jego auta na ziemię. Jęczał z bólu, kiedy złapał się za nos, z którego powoli sączyła się krew. Twardziel kurwa, od siedmiu boleści. Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym nienawiści i powoli wstał. Próbował zadać mi cios, ale i tak już go lekko unieszkodliwiłem, co tylko ułatwiło mi przejęcie nad nim kontroli. Mogłem przewidzieć każdy jego ruch, dlatego też z łatwością unikałem jego pięści, co jednocześnie tylko przyczyniło się do wzrostu mojej wściekłości. Wykręciłem jego rękę w nienaturalny sposób, ale nie złamałem jej. Szkoda, bo skurwiel zasłużył. Ale nie chciałem, aby jego szanse spadły zbyt szybko. Wiedziałem, że i tak ze mną nie wygra, a postanowiłem sobie raz na zawsze wybić mu z głowy krzywdzenie mojego aniołka. Traktowałem chłopaka jak worek treningowy, pot spływał po moim czole, a wściekłość i adrenalina buzowały w moich żyłach. Moje knykcie powoli bielały od zadawanych blondynowi ciosów, a dłonie powoli zaczynały boleć. W jednej chwili jego nędzna próba walki zdenerwowała mnie do tego stopnia, że musiałem chwycić jego dłonie i unieruchomić je na jego plecach. Drugą dłonią trzymałem koszulkę na jego karku.
-Nie powinieneś być teraz ze swoimi przyjaciółmi? Co? Jesteś pewny, że nikt z moich ludzi nie sprawdził, czy Darlene jest w domu? Jesteś w stu procentach pewien, że jest bezpieczna? - Odezwał się, co wywołało moje prychnięcie.
-Jestem pewien. Jestem pewien też tego, że nigdy, przenigdy nie położysz na niej swoich brudnych łapsk, zrozumiałeś? Póki tu jestem będę ją chronił przed takimi skurwysynami jak ty. Jest bezpieczna. - Chwyciłem jego szyję jedną ręką, sycząc mu te wszystkie słowa prosto w twarz, która wyrażała mieszankę strachu i wyimaginowanej pewności siebie. - Nawet nie próbuj się do niej zbliżać, bo cię zabiję, zrozumiałeś? Nie żartuję. Jestem gotów pójść nawet do więzienia na dożywocie. Wszystko, aby była bezpieczna. Jeżeli tylko dowiem się, że ty, albo któryś z tych twoich tępych chujów próbowaliście się do niej dobrać, to was wszystkich czeka długa i bolesna śmierć, a tobą zajmę się pierwszym. Przysięgam, nie cofnę się przed niczym. Do cholery jasnej chciałeś ją zgwałcić niewyżyta jebako! - Rzuciłem nim o ziemię. Nie mam ochoty tego dłużej ciągnąć. Przejdźmy do rzeczy. - Zrozumieliśmy się? - Kucnąłem obok niego. Skinął głową. - Cieszę się. Zapamiętaj sobie te słowa kurwiszonie. - Blondyn na odchodne dostał jeszcze cios z buta w brzuch i mogłem wsiąść do samochodu.
-Zakochany gangster, kurwa. - Usłyszałem jeszcze za sobą, przez co się zmieszałem. Zakochany? Usiadłem za kierownicą, próbując unormować przyspieszone tętno i opanować adrenalinę wypełniającą mnie od środka. Powoli przekręciłem kluczyki w stacyjce i odpaliłem auto. Położyłem dłonie na kierownicy i odkryłem, że na moich knykciach pojawiły się małe zakrwawiome ranki. Cholera, faktycznie. Jak ważna musi być dla mnie ta dziewczyna, skoro robię takie rzeczy dla jej bezpieczeństwa? Uspokój się Harry. Jeżeli ma być bezpieczna: przyjaźń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz