niedziela, 4 stycznia 2015

21. Nastoletni frajer.

?POV

19 Lipiec 2002

Stałem obok mojego starszego brata. Kiedyś chciałbym być jak on. Jest duży i wszyscy go lubią. Mama często jak Lou wychodzi to każe mu brać mnie ze sobą. A potem siedzę na ławce jak jakaś sierota. Patrzyłem jak jakieś dzieci bawiły się w ganianego. A raczej to chłopaki uciekali od jednej dziewczynki. Nie rozumiem. Dziewczyny nie są fu. Darcy jest fajna.
-Poczekaj tutaj krasnalu, będę niedaleko. Pobaw się z kimś. - Powiedział Louis i odbiegł z kolegami na zjeżdżalnię. Ja nie lubiłem jego kolegów bo byli starsi i się ze mnie śmiali. Siedziałem na ławce i machałem nóżkami. Byłem taki malutki, że moje buciki nie dotykały nawet piasku jak siedziałem.
-Cześć. Jak masz na imię? - Podniosłem główkę. Przede mną stał chłopczyk z krótkimi czarnymi włosami i miał ciemniejszą skórę ode mnie. Patrzył na mnie przyjaźnie.
-Jestem Harry. - Powiedziałem cicho. - A ty?
-Zayn. Dlaczego nie bawisz się z innymi dziećmi? - Zayn usiadł obok mnie na ławeczce. Byliśmy tego samego wzrostu i on też nie dosięgał nóżkami do piasku.
-Bo dopiero przyszedłem, poza tym ich nie znam. A ty?
-Bo boję się, że będą jak dzieci w moim przedszkolu. Przezywają mnie brudasem. - Chłopczyk posmutniał.
-Dlaczego? Przecież nie jesteś brudny. - Wyciągnął rączkę do mnie i wskazał na nią.
-Kolor. - Powiedział krótko. Zauważyłem, że ma ciemniejszą skórę, ale przecież to normalne.
-Dlaczego im to przeszkadza? Przecież tamten chłopczyk jest prawie czarny i dzieci się z nim bawią. - Wskazałem na grupkę, która ganiała się po placu zabaw.
-Ale nikt tutaj nie jest taki jak ja.
-Bo jesteś wyjątkowy. - Chłopczyk uśmiechnął się do mnie i ja zrobiłem to samo. - Ja cię lubię.
-Możemy się przyjaźnić?
-A chcesz być moim przyjacielem? - Zapytałem.
-Tak. I będziemy się przyjaźnić do końca życia. Choćby nie wiem co.
-Jasne. A nie bałeś się, że ja też zacznę cię przezywać? - Zapytałem.
-Nie. Bo siedzisz sam. A jak ktoś jest sam to nie fika.
-Chodź, może spróbujesz się zapoznać z tymi dziećmi? Obiecuję, że jak zaczną cię przezywać to cię obronię. - Położyłem rączkę na serduszku. Louis tak robi jak coś obiecuje mamie.
-Zrobisz to?
-Pewnie. Przecież jesteśmy przyjaciółmi, więc muszę cię bronić. Przyjaciel zawsze obroni przyjaciela.

HPOV

Wyszedłem z samochodu jeszcze bardziej zły niż byłem, kiedy wsiadałem. Chuj ich wszystkich. Nie czekając na brata, wszedłem do domu, trzaskając drzwiami. Eleanor, która stała w kuchni i kroiła warzywa rzuciła mi pojedyncze spojrzenie. Zmusiłem się do krzywego uśmiechu i wbiegłem na piętro, udając się od razu do mojego pokoju. Nie obchodziło mnie, że wszedłem do domu w butach. Zdjąłem je dopiero w pokoju, razem z kurtką i rzuciłem się plecami na łóżko. Cholera jasna. Nienawidzę takich dni jak dzisiaj.
-Musimy porozmawiać. - Louis wszedł do mojego pokoju.
-Nie bez powodu zamknąłem drzwi. Spierdalaj.
-Harry to nie jest pieprzona zabawa, zrozum, że..
-A ty zrozum, że ta dziewczyna jest dla mnie równie ważna co wy, jasne? Miałem was za przyjaciół! Dlatego myślałem, że zrozumiecie jeśli stanę w jej obronie przed napalonym gwałcicielem z przeciwnego gangu kurwa! Byliście moją rodziną, rozumiesz!?
-A my ci ufaliśmy!
-Wyjdź stąd! - Wstałem i wypchnąłem brata z pokoju. Taa, brata. Jasne. Mam ich dosyć. Oparłem się o ścianę i westchnąłem głośno, patrząc na sufit. Nie bądź mazgajem Harry. Nie będziesz płakał. Jesteś silny. Gówno prawda. Jestem słaby. Jestem najsłabszym ogniwem. Tępym, nie myślącym o przyjaciołach gównem. Już czuję jak po mojej twarzy spływają łzy. Potrzebuję kogoś. Dlaczego nikt tego nie potrafi zrozumieć? Ta akcja miała na celu właśnie ochronę najważniejszych dla nas osób. Poniekąd wykonałem zadanie, więc o co wszystkie te spiny? Straciłem przyjaciół. Ostatnie osoby, których mogłem się poradzić. Ostatnie osoby, które potrafiły poprawić mi humor w najbardziej gówniany dzień. Ostatnie osoby, które traktowałem jak rodzinę, podczas, gdy z mamą i rodzeństwem mogłem widywać się okazyjnie dwa razy na rok. Nawet dzwonić do nich nie mogłem. Rozmowy przez Skype były wielką rzadkością. Nie mogłem ryzykować życia rodziny. Ale to dzisiaj zrobiłeś. Próbując chronić jedną osobę, możemy skrzywdzić innych. Dosłownie. Gdyby nie to, że zachciało mi się pobić Devona za to jakim chujem jest, Zayn, Niall i Liam leżą w szpitalu, a Theo ledwo uszedł z sytuacji bez uszczerbku na zdrowiu. Horan zasłonił go własnym ciałem. Przetarłem mokrą od łez twarz dłońmi i odepchnąłem się od ściany. Potrzebuję teraz Darlene. Stop. Nie możesz jej powiedzieć. Zatrzymałem się wpół drogi do okna. Ona na prawdę nie może się dowiedzieć. Zostawi mnie. Stracę kolejną osobę. Nie zniosę straty jeszcze jednej ważnej części mnie. Mimo wszystko chwilę poźniej stałem wychylony przez okno i patrzyłem na ścianę pokoju Darcy. Jej okno było otwarte. Chciałem poprawić książkę, jaka leżała na jej parapecie, a raczej w połowie leżała, a w połowie wisiała w powietrzu poza pokojem. Wychyliłem się bardziej, aż udało mi się dotknąć książki palcem i ten właśnie gest przyczynił się do jej upadku na ziemię. Westchnąłem. Nic mi się dzisiaj nie udaje. Odepchnąłem się od parapetu, mając w planach odniesienie Darcy jej własności. Kiedy moja dłoń napotkała zimną klamkę, od razu się zawachałem się czy mam iść. Wyjście z pokoju oznacza spotkanie z Louisem. A wyjście z domu z ewentualnym spotkaniem z Avanem. I to już nawet nie chodziło o moją zapłakaną twarz. Chciałbym im wszystko wynagrodzić, przeprosić za wszystko. Nie oznacza to, że mają rację co do mnie. W końcu tak po prostu mnie skreślili, ale ich przyjaźń jest dla mnie ważniejsza niż moje ucierpiałe ego. Wziąłem głęboki oddech i otworzyłem drzwi. Szybkim krokiem ruszyłem do schodów, a następnie zbiegłem po nich na parter, aby zaraz móc wyjść przed dom. Nie kłopociłem się nawet, żeby założyć buty, czy cokolwiek, w końcu i tak zostały w moim pokoju, a nie miałem ochoty na szukanie drugich po szafkach w przedpokoju. Więc stąpałem po mokrej od lekkiego deszczu trawie i przeklinałem siebie pod nosem, bo cholera jasna, wcale nie musiałem dotykać tej książki, a teraz jej strony mokną. Podszedłem do niskiego płotu i schyliłem się, aby podnieść czarny dziennik. Zabawne. Przpomina mój, ten szary od mamy. Z niezadowoleniem zauważyłem, że kartki są zamoczone przez deszcz i mokrą trawę, a przecież nie oddam tego Darcy w takim stanie. Z książką w dłoni wróciłem do domu. Jedyne z czego w tej chwili byłem zadowolony to fakt, że przez krople deszczu, które moczyły moje ciało idealnie zamaskowały łzy spływające po mojej twarzy. Zostawiałem po sobie mokre ślady na ciemnych panelach, kiedy przybity kroczyłem w stronę schodów. Nie planowałem się zatrzymywać, ale zmusił mnie do tego delikatny uścisk na ramieniu, więc chcąc, nie chcąc, musiałem przystanąć. Odwróciłem głowę, aby napotkać piwne oczy mojej siostry.
-Chodź. - Złapała mój nadgarstek i pociągnęła mnie w górę schodów do mojego pokoju. Wyszła na chwilę i wróciła z ręcznikiem. Rzuciła mi go i stanęła przede mną, patrząc mi w oczy. - Wiem co się stało. - Wycierałem włosy.
-Gem, nie bądź kolejna...
-Co to? - Wskazała na książkę, którą trzymałem. Zaraz pokręciła głową, wyrwała mi ją z rąk i rzuciła na moje łóżko. - Nie ważne. Nie będę urządzała ci kazań. Chcę porozmawiać. Powiesz mi co się stało?
-Straciłem pięciu przyjaciół, Gemma. - Mój głos zadrżał. Mięczak.
-Nie płacz. - Moja siostra posmutniała i przytuliła mnie. Rzadko okazywaliśmy sobie uczucia. Raczej się droczyliśmy, jesteśmy w końcu rodzeństwem. Nie lubiłem takich czułości, ale mimo wszystko potrzebowałem tego gestu z jej strony. Objąłem ją, nie chcąc jej puścić. Była jedną z niewielu osób, które jeszcze przy sobie mam. - Usiądź, opowiedz mi wszystko. Muszę wiedzieć co się stało, jeśli chcę naprawić twój humor. - Na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Usiadłem, według jej prośby, a raczej polecenia i patrzyłem jak zajmuje miejsce obok mnie. Podobno jesteśmy podobni. Podobno? Kiedyś ludzie brali nas za bliźniaki. Oboje mamy ten sam uśmiech. Kiedy się uśmiechamy w naszych policzkach pojawiają się dołeczki. Ale jest między nami kilka różnic i nie wiem właściwie dlaczego ludzie tak myśleli. Przede wszystkim oczy. Ja mam zielone, modczas gdy oczy Gem są jasnobrązowe. A teraz jeszcze włosy. Naturalnie mamy podobny kolor, jednak ona swoje często farbuje swoje na różowo, niebiesko, albo nawet fioletowo, co bardzo przyczynia się do zmiany jej wyglądu. Ale nieważne. Patrzyłem na siostrę, próbując się pozbierać do kupy i o wszystkim jej powiedzieć.
-Okej, więc.. - Zacząłem. - Zaczęło się od tego, że wczoraj przyszła tu Darlene. Słyszałem jak rozmawiała z byłym chłopakiem i opowiedziała mi o nim później. Z jej opowiadań wynikło, że był strasznym chujem. - Gemma upomniała mnie spojrzeniem. Nigdy nie lubiła jak przeklinam. - Przepraszam. Ale nim jest. Postanowiłem, że skoro dzisiaj miała być akcja przeciwko drugiemu gangowi.. wiesz, temu co mas szantażują, to zajmę się jednym z nich osobiście. Devon McKenzie. Ten sam, który się do ciebie przystawiał. To on jest tym chłopakiem. Więc pojechałem na spotkanie z nim, podszywając się pod Darcy. Tam dowiedziałem się co miał w planach. On chciał... Zgwałcić moją Darlene. Pobiłem go. Przez to wszystko spóźniłem się na akcję. Mieliśmy jednego przeciwnika mniej, ale to nic nie pomogło. Nie dałem sygnału, więc chłopcy nie byli gotowi. I teraz Niall, Liam i Zayn leżą w szpitalu, a reszta mnie nienawidzi. Nie wiem. Nie potrafili mnie zrozumieć. Ale nie dziwię im się. Jestem tylko nastoletnim frajerem. Do cholery jasnej, gang się rozpadł przeze mnie. Rozumiesz co to znaczy? Że nikt w tej chwili nie jest bezpieczny. Przez jeden mój głupi błąd. I ja myślę, że nie byłem ich wart. Wiesz, o ile lepiej by było, gdybym nigdy ich nie poznał? Gdybym nie urodził się w tej rodzinie. Gdybym wcale się nie urodził. Oni wszyscy byliby bezpieczni.
-Przestań tak mówić, ani nawet myśleć Harry! To nie jest prawda! - Gemma zaczęła na mnie krzyczeć. Rozumiem, że nie chciałaby mnie stracić.
-Całkiem miło, że mam przy sobie jeszcze jedną osobę. - Gemma przewróciła oczami, ale oparła głowę o moje ramię.
-Harry, ja na prawdę cię kocham, jesteś moim bratem, ale jeśli zaraz nie przestaniesz gadać jak typowa nastolatka, która tnie się dla popularności, to obiecuję, że cię pobiję. Masz mnie. Masz Darlene. Masz Louisa, mamę, Lottie, Fizzy, bliźniaki... Masz mnóstwo wspaniałych osób wokół siebie. Eleanor... Też się przyjaźnicie. I ona też jest przy tobie. Masz nas i masz w nas wsparcie. A oni jeśli nie potrafią cię zrozumieć, nie byli najwyraźniej prawdziwymi przyjaciółmi.
-NIE MÓW TAK O NICH! - Wrzasnąłem nagle, strasząc tym siostrę. - TO BYŁA MOJA RODZINA!
-Rodzina nie opuszcza cię w trudnych chwilach.
-TO NIE ONI MNIE OPUŚCILI TYLKO JA KURWA ICH PRAWIE SKAZAŁEM NA ŚMIERĆ! ZAYN LEŻY W ŚPIĄCZCE, LIAM.. NAWET NIE WIEM W JAKIM STANIE JEST. KARETKA ZABRAŁA GO, KIEDY MNIE NIE BYŁO PRZY NIM. JAKI ZE MNIE PRZYJACIEL? JAKI ZE MNIE BRAT? - Wybuchłem płaczem, nie obchodzi mnie w tej chwili nic. Mam dosyć wszystkiego.
-Dlaczego nie spróbujesz porozmawiać z Lou? Jak chcesz być dobrym przyjacielem i dobrym bratem, skoro siedzisz tu i płaczesz, zamiast próbować odzyskać przyjaciół? - Spojrzałem na Gemmę. Przez łzy widziałem tylko jej rozmazaną twarz. Ona ma rację. Powinienem porozmawiać. Zacznijmy od rodzonego brata.
-Gemma, gdybym ja mógł teraz wszystko szczerze powiedzieć Zaynowi. Gdybym mógł... On był moim pierwszym przyjacielem. Pamiętam. Kto wie gdzie bym teraz był, gdyby nie on? Gdyby tamtego dnia nie podszedł do mnie na tym gównianym placu zabaw? Może dziś byłby zdrowy. Całkowicie. Nie leżałby w śpiączce, podczas gdy Perrie siedzi pewnie zapłakana w domu. Powiedziałbym mu teraz jak bardzo cenię sobie jego przyjaźń. Jak bardzo ważną częścią mojego życia jest. Nie obchodzi mnie jak to brzmi. Zayn jest dla mnie na prawdę bardzo bardzo bardzo ważną osobą. Pamiętam jak cieszyłem się, że zostanie ojcem. Pamiętam jak nam to powiedział. I ja pamiętam jak szczęśliwy był. A ja mu to szczęście odebrałem jedną głupią decyzją. Skąd wiem, że w ogóle przeżyje? Słuchaj, gdybym mógł wszystkie strzały oddane prosto w każdego z nich wziąłbym na siebie. Byleby tylko mogli żyć normalnie. Bez kalectwa, bez powikłań. Żeby wszystko było z nimi w porządku. Z nimi wszystkimi. Mógłbym umrzeć za ich szczęście. Rozumiesz? Umrzeć. A teraz oni mogą umrzeć za moją głupotę. Jestem takim debilem. Mów co chcesz ale ja nie jestem sobą bez Liama, nie jestem sobą bez Nialla, bez Bena, Zayna, Avana, Louisa. Nie jestem sobą, bo to oni są częścią mnie. A teraz gdy ich nie ma, ja nie istnieję. - Uspokoiłem się trochę, ale łzy tak czy inaczej nieprzerwanie spływały po mojej twarzy.
-Dlaczego nie pojedziesz do szpitala i nie powiesz im tego?
-Nie mogę, Gem. Dla ich własnego dobra, powinienem się od nich raz na zawsze odpieprzyć, jeśli chcę, by jeszcze kiedykolwiek byli bezpieczni. Wiesz co zrobię? Zabiję każdego, kto strzelił do któregoś z nich na tej cholernej akcji.
-Harry! - Gemma była przerażona. - Nie pozwolę ci nikogo zabić, uspokój się! - Spojrzałem na siostrę.
-Przepraszam. - Byłem w stanie tylko wyszeptać. Gemma przytuliła mnie lekko i wstała.
-Nie rób niczego głupiego. - Kiedy wyszła z pokoju, przetarłem oczy i wziąłem do ręki przemoczony zeszyt Darlene. Podniosłem go z zamiarem położenia go pod kaloryferem. Otworzyłem go na przypadkowej stronie, aby szybciej wysechł i od razu po zobaczeniu jej zawartości wypuściłem go z rąk. O cholera jasna. Na stronie było moje zdjęcie z jakąś dziewczynką. Proszę. Niech Darcy nie okaże się jakąś psycholką, która napisała książkę o moim życiu czy coś. I ja doskonale wiedziałem co to za dziewczynka. Schyliłem się po zeszyt i zerknąłem na podpis. Ty i ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz