czwartek, 25 grudnia 2014

15. Co cię uszczęśliwia?

DPOV

Otworzyłam oczy, przebudzona przez jasną smugę światła słonecznego, które paliło skórę na mojej twarzy. Promień raził mnie w oczy, więc starałam się go zasłonić dłonią, albo przekręcić się na drugi bok, ale to nic nie dało. Światło wpadające przez okno było po prostu za jasne i oświetlało mój pokój tak bardzo, że nie było już mowy o zaśnięciu. Podniosłam się do pozycji siedzącej i przetarłam dłonią cieplejsze miejsce na twarzy. Głupie słońce. Skrzywiłam się lekko, kiedy moje stopy napotkały zimne panele, dlatego stwierdziłam, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie wsunięcie ich w kapcie. Szurając materiałem kapci po panelach, podeszłam do okna i otworzyłam je. Sama nie wiem dlaczego zdziwiła mnie nieobecność Harry'ego w jego pokoju, przecież dzisiaj jego drużyna miała rozegrać mecz z drużyną z Londynu. A no właśnie. Od razu spojrzałam w obawie na zegarek, ale odetchnęłam z ulgą, widząc na nim godzinę 11:24, co oznaczało, że do meczu zostało jeszcze trzy i pół godziny, do przyjścia Cat dwie i pół, a Violet powinna być tu już od ósmej. Zbiegłam na dół, o mało nie wywracając się na schodach, ale niepotrzebnie. Mojej siostry nigdzie nie było. Weszłam do kuchni z nadzieją, że może coś je, albo po prostu siedzi tu z Edem, ale nie. W pomieszczeniu byli rodzice i Eddie i nikogo więcej poza mną.
-Hej, gdzie jest Violet? - Spytałam, powodując, że mama przestała na chwilę zeskrobywać drewnianą łyżką przypalone jedzenie z patelni, Ed uśmiechnął się szeroko z buzią pełną jajecznicy, a tata podniósł wzrok znad lokalnej gazety.
-Nie ma jej tu. - Powiedziała mama i zrezygnowana wrzuciła patelnię do zlewu i zalała ją gorącą wodą.
-To widzę, więc gdzie jest?
-Śpi w pokoju gościnnym na piętrze. - Burknął tata zanim mama zdążyła otworzyć usta. Wydawał się być zły.
-Nie przejmuj się. Viol przyjechała no.. wstawiona.
-Wstawiona? - Tata odrzucił gazetę na stół patrząc na moją rodzicielkę. - Ona była kompletnie pijana! Ja nie wiem, jak to się stało, że my tak córkę wychowaliśmy. Nie ma jeszcze osiemnastu lat, mieszka 300 kilometrów od nas, po miesiącu niewidzenia się z rodziną wchodzi do domu zalana w cztery dupy i jedyne co ma nam do powiedzienia to 'nie czuję się dobrze, gdzie mogę się położyć?'!
-Tato! - Upomniałam. Eddie nie wiedział co się dzieje. Zatkał uszy swoimi malutkimi dłońmi, słysząc krzyk naszego ojca.
-Taka jest prawda, idź, zobacz jak wygląda twoja siostra! Zobacz jak bardzo stęskniła się za rodziną! Teraz leży uchlana w pokoju gościnnym!
-George uspokoisz się czy nie? Pragnę zauważyć, że Violet przyjechała tutaj, bo cudem jej się to udało, miało jej tu dzisiaj wcale nie być, a ty tak ją witasz!? Krzykiem i obelgami. No na prawdę, powinieneś się wstydzić! - Tata spojrzał na mamę, która wykrzyczała mu to samo, co ja miałam ochotę mu wygarnąć, ale z przyzwoitości, oraz żeby nie kłócić się już z rana z rodzicami nie zrobiłam tego.
-W porządku Susan, już nie będę się odzywał. - Chwycił gazetę i rozłożył ją przed sobą. Obraził się.
-A ty, skarbie się nie przejmuj. Viol napewno będzie... Czuła się lepiej, kiedy się obudzi. - Mama zwróciła się do mnie, na co posłałam jej krzywy uśmiech i podeszłam do lodówki, po czym, wyciągnąwszy z lodówki kanapki, których nie skończyłam jeść wieczorem, poszłam do swojego pokoju. Otworzyłam swoją szafkę z książkami, a po wyciągnięciu z niej, dobrze znanego mi już dziennika w czarnej okładce usiadłam na łóżku i zaczęłam czytać kolejne wspomnienie z tajemniczym "H", jednocześnie wcinając bułki z serem i ogórkiem.

23 Lipiec 2011

Więc, tamtego dnia musiałem być dla Ciebie na prawdę miły. Była to czwarta rocznica powstania Twojego ulubionego zespołu.

Rzuciłam okiem na komodę, na której stało zdjęcie tego boysbandu oprawione w złotą ramkę. Grali już razem siedem lat i nic nie wskazywało na to, żeby to skończyli. Przed nimi było jeszcze wiele lat śpiewania razem i wiele więcej nowych płyt, ponieważ kochali występować i nagrywać piosenki razem. A ich single, i nie tylko, od siedmiu lat królowały wśród produkcji innych artystów.

Nienawidziłem ich. Ich muzyki, wyglądu, głosu... Ich. Ich w całej swojej okazałości. Ale to był dla nich bardzo wyjątkowy dzień i dla Ciebie też. Więc pamiętam, że czekałem pod Twoim blokiem. Koniecznie chciałem, żebyś spędziła ten dzień wyjątkowo. I wtedy wyszłaś z klatki ubrana w koszulkę, na której napisałaś markerem tytuły Twoich ulubionych piosenek ich autorstwa. Nawet jeśli nienawidziłem tego zespołu, musiałem przyznać, że ta bluzka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Była na Ciebie za duża, bo zabrałaś ją od Twojego taty. Wyglądałaś w niej pięknie, potrafiłem to zauważyć, nawet jeśli miałem tylko 13 lat. Dzięki temu, że właściwie od zawsze byłem pod silnym wpływem kobiet, potrafiłem dostrzec więcej niż moi rówieśnicy. Między innymi dlatego w dzieciństwie wolałem bawić się z Tobą, zamiast z chłopakami w moim wieku, którzy żyli zasadą "dziewczyny są be i fuj". Szłaś taka uśmiechnięta w moją stronę, a ja wtedy wyjątkowo nie mogłem oderwać od Ciebie oczu. Poprzedniego wieczoru długo rozmawialiśmy przez Skype i śpiewałem Ci ich piosenki, których tekstów nauczyłem się tylko i wyłącznie dla Ciebie. Zawsze lubiłaś mój głos. Twierdziłaś, że mam talent i często ze mną śpiewałaś. Nie dla zabawy, tylko po to, aby usłyszeć mój głos. Wypierałaś się tego, ale za dobrze Cię znam. Nic przede mną nie ukryjesz. Rzuciłaś mi się na szyję. Byłem zaskoczony twoim nagłym gestem, bo nigdy mnie nie przytulałaś, ale nigdy nie zapomnę jakie to uczucie obejmować Cię ramionami i słyszeć jak mamroczesz ciche "dziękuję" w moją szyję. Spędziliśmy ten dzień razem. Zabrałem Cię do McDonald's i może nie był to szczyt marzeń nastolatki, bo wiedziałem, że większość dziewczyn marzyła o lodowisku z ukochanym, albo przytulanie się na horrorze w kinie, ale my byliśmy przyjaciółmi i fastfoody nam zupełnie wystarczały. Tak, byliśmy przyjaciółmi, ale czułem do Ciebie coś więcej i powiedziałem Ci to kilka dni później. Od tamtej pory byliśmy parą. To był nasz pierwszy w życiu związek. Wszystkie dziewczyny w klasie się we mnie kochały, ale ja widziałem tylko Ciebie. Tak samo i Ty miałaś dużo adoratorów, ale każdego "Romeo" odsyłałem z powrotem do Werony. I takim oto sposobem odkryliśmy, że przeznaczenie istnieje i wiedzieliśmy, że naszym przeznaczeniem jest być ze sobą.

Zamknęłam dziennik, przyłapując się na uśmiechaniu do czytanego tekstu. Mój talerz był już pusty, a zegarek wskazywał godzinę dwunastą. Wstałam z łóżka i stwierdziwszy, że to najwyższy czas, aby się ogarnąć, ruszyłam w stronę łazienki, zgarniając po drodze szare dresy ze ściągaczami na kostkach, bieliznę i zwykłą białą bluzkę. Ubrałam się, uczesałam i umyłam zęby. Miałam nadzieję, że Violet w końcu się obudzi i z zadowoleniem stwierdziłam, że ten moment nastąpił, kiedy weszłam do kuchni, aby odnieść talerz po śniadaniu do zlewu, a ona stała oparta o blat i dosłownie pochłaniała wodę mineralną prosto z butelki.
-Może nie mieszkamy tu dużo czasu, ale zdążyliśmy już przewieźć tu szklanki w ciągu tego miesiąca. - Blondynka natychmiast przestała pić. Spojrzała na mnie i przez chwilę stałyśmy w otępieniu, dopóki Violet nie zaczęła piszczeć i rzuciła mi się na szyję.
-Zamilcz, głupia. - Objęłam siostrę.
-Violet. - Poprawiła mnie.
-Jedno i to samo.
-Jak zawsze szczera do bólu. - Zaśmiała się i odsunęła.
-No więc.. "Czujesz się lepiej"? - Wyrysowałam w powietrzu cudzysłów. Pokiwała głową. - No ojciec to nieźle cię wcześniej obgadywał, nie powiem.
-Huh, dobrze, że nie widzi mnie na codzień, wtedy by mnie obgadywał!
-Chłopak, Praca, czy ciąża? - Przysunęłam się do blondynki, żartobliwie wyrażając swoje zainteresowanie i tym samym wywołując jej śmiech.
-Wszytko naraz.
-Taaaaaato! - "Krzyknęłam" szeptem, przez co obie znów zaniosłyśmy się śmiechem.
-Ty mi lepiej opowiedz co z tym okropnym, ale przystojnym sąsiadem, huh? - Szturchnęła mnie łokciem w bok, zabawnie poruszając brwiami. - Jak rozmawiałyśmy przez telefon to none stop o nim mówiłaś.
-Nie kłócimy się już. To znaczy często się droczymy, ale lubię go. Już nie jesteśmy do siebie wrogo nastawieni. Nawet jesteśmy umówieni dzisiaj po meczu. - Uśmiechnęłam się.
-Dobra. To ja wybiorę kolor kwiatów i pomogę z sukienką, a Eddie zajmie się jedzeniem.
-Na co? - Zmarszczyłam brwi.
-Na wasz ślub. - Zaśmiała się, ale ja zamiast do niej dołączyć, tylko przewróciłam oczami.
-Nie przesadzajmy. Niedługo przyjdzie Cat. Mówiłam ci o niej. Ma mi pomóc z makijażem bo cała drużyna Cheerleaderek musi wyglądać identycznie, a ja jestem nowa i.. sama rozumiesz. Ma mi pomóc. Więc muszę przygotować cię psychicznie na spotkanie z czwartą atomówką. - Moje porównanie widocznie rozbawiło Viol. Więc pozostało nam tylko czekać do tej cholernej godziny czternastej.

~*~

Po tym, jak odtańczyłyśmy nasz układ, mogłyśmy już zejść z boiska, więc Cat i ja siedziałyśmy na trybunach z Violet i Soph. Już przebrane w swoje zwykłe stroje. Jak się okazało makijaż dopasowany do stroju wcale nie był jakimś wymysłem z brokatem na powiekach, jak w przypadku przeciwnej drużyny. Były to po prostu mocno podkreślone oczy i czerwona szminka na ustach. To wszystko. Mimo to, Cat i tak spędziła prawie godzinę na malowaniu siebie i mnie, po czym jeszcze razem z Violet wybrały mi strój na dzisiejsze wyjście z Harry'm. Jako, że nie wiedziałam gdzie mnie zabierze i czy właściwie w ogóle pamięta o naszej randce, skończyłam ubrana w zwykłą białą bluzkę z krótkim rękawem, rozkloszowaną czerwoną spódnicę i krótkie białe trampki. Jak to powiedziała Cat "elegancko, ale nie do końca". Harry właśnie po strzeleniu kolejnej bramki zremisował wynik, więc na tablicy pojawiły się cyfry 3:3, a mecz zakończył się remisem dokładnie minutę później. Zmęczony brunet podbiegł do ławki, gdzie leżał jego telefon i coś na nim wystukał, po czym wskazał na swojego iPhone, patrząc na mnie znacząco i w tej chwili moja xperia wydała z siebie cichy dźwięk.

Harry: Za piętnaście minut pod moim samochodem. Xx.

Uśmiechnęłam się do ekranu. Cat mówiła, że Avan jechał do szkoły z Harrym, a to właśnie ona przywiozła mnie, więc i ona odwiezie jego do domu, a Viol czas po męczu spędzi z Niallem, dlatego nie musiałam się martwić, że zostanie sama. W dodatku jak się okazało Harry i Niall się znali, kij wie skąd, ale jednak. Wyszłam przed szkołę wymieniając wcześniej podekscytowane spojrzenia z siostrą i przyjaciółką i czekałam obok srebrnego BMW. Harry wyszedł z budynku niedługo po mnie. Uśmiechnął się do mnie, co odwzajemniłam. Byłam taka podekscytowana. Otworzył mi drzwi, jak na dobrze wychowanego, kulturalnego człowieka przystało, ale gówno prawda. I tak jest gorącym dupkiem, który mi się podoba. Wsiadł na miejsce kierowcy, uprzednio zamykając drzwi od mojej strony i odetchnął z ulgą.
-Niech Bóg błogosławi tego, kto wymyślił prysznic w szkole. Gdyby nie to, nawet bym tu z tobą nie wsiadł. - Odpalił samochód i wyjechał z parkingu.
-Ale nie bawiliście się w "podnieś mydełko"? - Posłał mi rozbawione spojrzenie. - Patrz na drogę. - Uśmiechnęłam się, wskazując ulicę ciągnącą się przed nami w prostej linii. Pokręcił głowę cicho się śmiejąc i położył swoją dużą dłoń na moim odkrytym kolanie.
-Spódnica to dobra decyzja. - Spojrzałam na niego, on jednak zgodnie z moim poleceniem nie spuszczał oczu z drogi, jednak na jego twarzy widniał szeroki uśmiech typowego cwaniaka.
-Dokąd jedziemy?
-Zabiorę cię do mojej ulubionej kawiarni.
-W porządku.
Kiedy byliśmy na miejscu, Harry znów otworzył przede mną drzwi i pomógł mi wysiąść, na co podziękowałam mu i weszliśmy do kawiarni. Usiedliśmy przy jednym ze stolików przy oknie, gdzie złożyliśmy zamówienie na kawałek brownie, podobno specjału tutejszego cukiernika i filiżankę herbaty.
-Więc, jakie wrażenia po meczu? - Zapytałam splatając dłonie i kładąc je na swoich udach.
-Nie mogłem się skupić. Gdybyś nie założyła tej cholernej spódnicy, to z pewnością byśmy wygrali.
-A już się bałam, że to będzie kolejny kicziwaty tekst. - Rzuciłam sarkastycznie.
-Skoro chcesz... Muszą bardzo boleć cię stopy, bo cały dzień chodzisz mi po głowie. - Zachichotałam.
-Za to twoje napewno są wypoczęte. -Teatralnie udał, że jest urażony. Przybliżyłam się do niego i doszeptałam. - Bo w mojej głowie nie chodziliśmy.
-No, no, to może zagłębimy się w temacie. Co tam robiliśmy? - Udał, że nie zrozumiał, dlatego postanowiłam zrobić z niego jeszcze większego idiotę.
-Oglądaliśmy telewizję, naturalnie. - Uśmiechnęłam się, ale mój uśmiech zniknął, kiedy poczułam, jak jego stopa dotyka mojej kostki i powoli przesuwa się do połowy łydki. I z powrotem. Oh, więc chcesz flirtować stopami pod stołem, tak? Wstrzymał oddech, kiedy moja stopa znaczyła drogę od jego kostki, do kolana i z powrotem. Bardzo powoli. Kobieta w białym fartuchu z logo cukierni przyniosła nasze ciasto i herbatę, więc uznałam, że to idealny moment, aby przesunąć się z kolana na udo. Jak gdyby nigdy nic podziękowałam kelnerce i posłałam Harry'emu uśmiech pełen satysfakcji, podczas gdy on siedział cały spięty. Dostawiłam w końcu nogę do drugiej, dając mu spokój, bo nie chciałam, żeby przez cały czas siedział jak ta niedojda. No dobra, może jednak przestanę go obrażać. Przecież jest miło.
-Co cię uszczęśliwia? - Zapytał nagle, tak jak ja nabierając kawałeczek brownie na widelczyk. Spojrzałam na niego.
-Czekolada i niezdrowe jedzenie. - Wsunęłam do buzi kawałek ciasta.
-Pizza. - Powiedział.
-Romantyczne filmy. - Kontynuowałam.
-Patrzenie w gwiazdy.
-Spacery nocne.
-Piłka Nożna.
-Taniec.
-Gofry.
-Bita śmietana.
-Ty.

środa, 24 grudnia 2014

13. Treningi i obietnice.

HPOV
Z zadowoleniem patrzyłem, jak Darlene i reszta cheerleaderek (ale głównie Darlene) ćwiczy układ do muzyki, którym rozpoczynały przyszły mecz z Londynem. Drużyna Nialla będzie grała przeciwko mojej. Nie ma szans nie wygrają, Niall to ciota. Ach, jestem takim wspaniałym przyjacielem. Darlene rzuciła mi pojedyncze spojrzenie. Uśmiechnąłem się. Właściwie, to nasze relacje ostatnio bardzo się poprawiły. Bardzo bardzo. Doszło nawet do tego, że piszemy smsy! Poważnie. Dziewczyna przestała na chwilę kręcić piruety i podbiegła do mnie. Zatrzymała się zanim wpadła na mój tors.
-Przestań się na mnie patrzeć. - Powiedziała poprawiając włosy.
-Dlaczego miałbym?
-Bo trudno mi się skupić? Czuję na sobie twój wzrok i czuję się niekomfortowo... - Zaśmiałem się. Położyłem dłoń u dołu jej pleców i przyciągnąłem do siebie. Czułem jej oddech na skórze mojej twarzy, kiedy nachyliłem się tak, aby nasze oczy były na równej linii. Przygryzła wargę w uśmiechu, kiedy mój nos dotknął czubka jej noska.
-A czy teraz czujesz się niekomfortowo? - Spytałem patrząc w jej piękne czekoladowe oczy. Zaśmiała się i odepchnęła mnie lekko od siebie, położywszy dłoń na moim mostku.
-Ani trochę, ale daj mi się skupić. - Mimo tego, że zwiększyła odległość między nami, nasze twarze wciąż były blisko siebie.
-Pamiętaj, że wciąż jesteśmy umówieni. - Zrobiłem krok w przód nie dając jej możliwości odsunięcia się ode mnie, przez oplecenie jej talii ramionami i splatając dłonie u dołu jej pleców. Bawiłem się materiałem jej koszulki.
-Pamiętam. - Spojrzała na moje usta, a potem znów w moje oczy.
-Po meczu gdzieś cię zabiorę. - Miałem cholerną ochotę ją pocałować. No nie. Przybliżyłem swoją twarz do jej jeszcze bardziej i mimo jej oczekiwań, polizałem czubek jej nosa i puściłem ją śmiejąc się cicho. - Idź, już nie będę na ciebie patrzył, obiecuję. - Uśmiechnęła się wycierając wierzchcem dłoni zmarszczony nos.
-Fuj. - Skwitowała wywołując mój śmiech i odbiegła. I mimo danej jej obietnicy, patrzyłem na nią do końca treningu.

~*~

Wyszedłem z domu i kucnąłem na ganku, aby poprawić sznurówki moich Nike i schować je do środka butów. Następnie pokonałem schody i wybiegłem z podwórka, zamykając za sobą bramę. Dzięki temu, że rozgrzałem się już w domu, nie musiałem teraz ściągać na siebie uwagi wszystkich sąsiadów, rozciągając się. Uśmiechnąłem się, widząc biegnącą tyłem do mnie Darlene. Postanowiłem, że mogę biegać razem z nią, więc zacząłem biec w jej stronę. Dziewczyna niczego się nie spodziewała, dlatego nie zdziwiła mnie jej reakcja, kiedy chwyciłem ją w talii i obróciłem do siebie. Pisnęła, ale widząc moje zielone tęczówki jej lęk zastąpiła złość. Odepchnęła mnie od siebie i spojrzała na mnie z wyrzutem.
-Nie możesz po ludzku powiedzieć "cześć"? Przestraszyłam się! - Krzyknęła patrząc mi w oczy.
-Cześć. - Wyszczerzyłem się.
-To takie typowe dla ciebie. - Mruknęła, przewracając oczami. - Cześć.
-Więc biegasz..
-Dobra, masz zamiar ze mną biegać, czy będziesz żałośnie próbował mi to zaproponować?
-Nie jestem żałosny! - Teatralnie położyłem rękę na klatce piersiowej, udając urażonego. Darlene roześmiała się, widząc moją "grę".
-Oj no chodź już. - Zaczęła biec. Miałem przed sobą właśnie idealny widok, dziewczyna założyła bardzo krótkie dresowe spodenki. Biegłem specjalnie troszkę dalej.
-Podoba ci się to co widzisz? - Zatrzymała się znowu spoglądając na moją twarz. - Biegnij obok mnie. - Uśmiechnęła się mimo wszystko, widząc moje zakłopotanie. Biegliśmy więc dalej ramię w ramię. - Co te dziewczyny w tobie widzą? - Pokręciła głową w niezrozumieniu, chichocząc. Czego ty we mnie nie widzisz?
-Cóż, jestem nieziemsko przystojny, zabawny i jestem kapitanem drużyny piłkarskiej.
-Tak, jesteś też niesamowicie skromny.
-Cokolwiek powiesz. - Zaśmiała się.
-To jest ten sposób na poderwanie dziewczyny?
-Gdybym chciał cię poderwać, użył bym jakiegoś kiczowatego tekstu.
-Na przykład? - Pomyślałem chwilę.
-Gdyby twoje serce było więzieniem, chciałbym mieć dożywocie. - Roześmiała się.
-Tak, to było na prawdę kiczowate. - Przyznała, wciąż się śmiejąc.
-Szczere. Szatan musi cię nienawidzić.
-Co? Dlaczego? - Zmarszczyła brwi.
-Bo jesteś gorętsza niż piekło.
-Przestań już! - Jej śmiech znowu sięgnął moich uszu.
-Zgubiłem swój numer, możesz pożyczyć mi swój? - Posłała mi rozbawione spojrzenie i popchnęła mnie na krzaki rosnące przy chodniku.
-Hej, co to było? Nie wystarczy "nie jestem zainteresowana"? - Otrzepałem koszulkę z liści.
-A jeśli jestem, tylko twoje teksty są złe? - Puściła mi oko i biegła dalej. Dotrzymałem jej kroku.
-Jesteś? - Upewniłem się. Spojrzała w górę, na mnie i uśmiechnęła się. Podniosła dłoń i wyciągnęła z moich loków liść, który zaraz wylądował na chodniku. Nie odpowiedziała mi.
-Jak było u rodziny? - Spytała zupełnie ignorując moje wcześniejsze pytanie.
-Oficjalnie zostałaś kandydatką numer jeden na moją żonę.
-Co? - Zaśmiała się.
-Moja mama słyszała jak rozmawialiśmy przez telefon. Od razu chciała cię poznać. - Pokręciłem głową, cicho się śmiejąc. - To śmieszne. Nawet moje siostry były przeciwko mnie. Wszystko przez Gemmę.
-Gemma jest w porządku.
-I ty? I ty brutusie? - Kolejny raz zachichotała. Poprawiał mi się humor, kiedy śmiała się dzięki mnie. To było słodkie. Jej chichot, jej śmiech, jej uśmiech.
-Mówię poważnie, lubię ją. - Szczerzyła się do mnie, powodując ten sam stan na mojej twarzy. I jej, w tej chwili po raz pierwszy pomyślałem o niej jak o dziewczynie. To znaczy wiedziałem, że nią jest, i że jest ładna, ale wtedy pomyślałem "hej, to jest Darlene Nelson, a ty się z nią umówiłeś, popatrz jak pięknie się uśmiecha i jak radosna jest dzięki tobie. Chciałbyś czuć się tak codziennie? Pamiętaj, że to zależy tylko i wyłącznie od ciebie". Głosik w mojej głowie miał absolutną rację. Ta dziewczyna miała w sobie coś wyjątkowego. Była wyjątkowa. Nie była jak Elf Cat, nie była jak Amelia, która chce się ze mną umówić od piątej klasy. Nie była jak reszta dziewczyn, które chciały, żebym był ich osobistym badassem z filmów dla nastolatek. Tym, który będzie miły dla twojego ojca i będzie udawał przed nim porządnego mężczyznę, a kiedy tylko rodzice wyjadą, on zaprosi cię do ciebie i będzie pieprzył, aż nie zrobi się jasno. Nie jestem tym, który ma na to ochotę. Nie z nimi. Bo Darcy... To brałbym. Ups, dlaczego o tym myślę? Hej, hej, hej... Darcy!? Coś się ze mną ewidentnie działo. Dziewczyna wpatrywała się we mnie zapominając o reszcie świata do tego stopnia, że w pewnej chwili prawie zderzyła się z latarnią. W ostatniej chwili złapałem jej dłoń i przyciągnąłem do siebie. Zdezorientowana wciąż patrzyła na mnie, kiedy nie biegłem już, ale szedłem trzymając ją na rękach. Sam nie wiedziałem jak do tego doszło. Po prostu oplatała moje biodra swoimi nogami, a moją szyję rękami, a moje dłonie spoczywały na jej udach. Uśmiechnąłem się, nawet jeśli to wyszło przypadkiem - wyszło dobrze.
-Bolało jak spadłeś z nieba? - Uśmiechnęła się cwaniacko, kontynuując moją 'grę'.
-Powinnaś znać to uczucie. - Przewróciła oczami. Z jej ust uciekł chichot. - aniele.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

09. Każdy ma łaskotki.

DPOV
Irytujący dźwięk telefonu wyrwał mnie ze snu. Zdenerwowana odebrałam witając mamę głośnym westchnięciem.
-Tak mamo, boli. Proszę cię, nie umieram jeszcze. Nie musisz dzwonić co dziesięć minut. - Powiedziałam na jednym wdechu zmęczona już ciągłymi telefonami od rodzicielki. - Jestem pewna, że dam sobie radę, to nie tak, że zostaję w domu pierwszy raz z powodu bólu brzucha. Spokojnie. Idę spać dalej. - Rozłączyłam się i odrzuciłam telefon na szafkę, zagrzebując się z powrotem w mięciutkiej brązowej pościeli. Położyłam głowę na poduszcze wypchanej piórami i przymknęłam oczy z nadzieją, że jeszcze uda mi się zasnąć, jednak dotarło do mnie jak niemiła byłam dla mamy. Przecież ona się tylko martwi. Wysunęłam rękę spod kołdry i powoli napisałam krótki sms.
Do mama: przepraszam za krzyk, ale jestem zmęczona.
Kiedy dotarł do mnie raport dostarczenia, położyłam się z powrotem na łóżku już spokojna o to, że mama nie czuje się urażona. Moje powieki opadały co chwilę, kiedy czułam jak ciężkie się stają. Moje ciało już było w krainie snów, nie dałabym rady teraz nawet poruszyć palcem ,bo od snu całkowitego dzieliły mnie sekundy. W końcu całkiem zamknęłam oczy czując jak powoli odpływam w upragnione objęcia Morfeusza, a moje ciało staje się lekkie, więc uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Nagle jednak zostałam zmuszona do otwarcia szeroko powiek, a moje serce przyspieszyło gwałtownie, kiedy przestraszyłam się dźwięku dochodzącego zza okna. Bardzo niechętnie wstałam, ale podeszłam do niego otwierając je na oścież, jednocześnie starając się ignorować ból w dole brzucha.
-Możesz przestać? Próbuję spać. - Warknęłam najgłośniej, jak to było możliwe, aby móc przekrzyczeć muzykę. Dzięki temu mój denerwujący sąsiad zatrzymał to swoje wycie i podszedł do swojego okna, które zresztą było otwarte. Jak? Jak można? Jest jakby zimno? Chłopak uśmiechnął się złośliwie i podjechał do okna na swoim krześle obrotowym. Jego zielone oczy wyraźnie wywiercały we mnie jakąś niewidzialną dziurę, może właśnie dlatego bolał mnie brzuch?
-A pani nie w szkole? Nie ładnie wagarować. - Powiedział splatając dłonie na nagim torsie. - Czy tego powodem jest przystojny sąsiad, który tylko w szkole nosi koszulkę, więc zostałaś w domu aby go podziwiać?
-Zamknij się i nie wracaj już więcej do tego tematu, bo przysięgam, że cię zajebię Styles. - Syknęłam. - I wyłącz.. to coś co nazywasz muzyką.
-Uuu, ostro. - Teatralnie odsunął się, możliwie jak najmocniej napierając ma oparcie krzesła. - Ktoś tu ma okres, zgadłem?
-Zamknij się, to na prawdę śmieszy tylko ciebie. - Kontynuowałam dyskusję. Poza tym zgadł.
-Być może, ale wcale nie mam obranego rozbawiania ciebie jako cel życiowy, więc mi to pasuje.
-Bo twoim celem życiowym jest rozbawianie siebie moim kosztem. Wiesz, to smutne, że doszło do tego, że musisz sam śmiać się z własnych żartów.
-Po prostu mam wyjątkowe poczucie humo... - urwał, widząc jak zginam się wpół pod wpływem nagłego silnego bólu w dole brzucha. Upadłam na podłogę, a łzy spływały bezwładnie po mojej twarzy. Jęknęłam z bólu zaciskając mocno zęby. Skuliłam się mocno łapiąc za brzuch i modląc się w duchu, aby ból ustał. Otworzyłam oczy słysząc przerażony głos wypowiadający moje imię. Jedyne co zobaczyłam przed ponownym zaciśnięciem powiek, to Harry wskakujący przez moje okno i zamykający je, a potem już tylko czułam jak bierze mnie na ręce i delikatnie kładzie na łóżku. Nienawidzę tych dni w miesiącu.
-Boże, Darcy wszystko w porządku? - Nawet jeśli cholernie bolał mnie brzuch, mogłam zauważyć, że Harry nazwał mnie zdrobniale i to był chyba pierwszy raz, kiedy to zrobił. Podobało mi się jak przestraszony patrzył mi w oczy głaszcząc mnie po włosach. - Poczekaj chwilę. - Wstał i ponownie otworzył moje okno. - GEMMA! - Wydarł się, aż się wzdrygnęłam. Rzucił mi szybkie spojrzenie upewniając się, że jeszcze żyję (tak mówię to poważnie.) i przeniósł je na siostrę, która stanęła w jego oknie.
-Czego się drzesz? - Miło.
-Zaparz proszę miętę dla Darlene. - Poprosił i znów spojrzał zaraz na mnie. - Brałaś jakieś leki? - Zaprzeczyłam. - I daj coś przeciwbólowego. - Znów zwrócił się do siostry. Gemma tylko kiwnęła głową i podeszła w stronę drzwi jego pokoju, przez co straciłam ją z oczu.
-Harry, czy ty skakałeś przez dwa okna dla dziewczyny? - Zapytała i byłam pewna, że posyła mu znaczące spojrzenie i chodź jego wzrok mówił, że zaraz rzuci tekstem typu "zamknij się", to jego twarz złagodniała, dłonie zostały splecione razem pod brzuchem, a on tylko kiwnął głową przygryzając lekko wargę. Jak taki mały słodki chłopczyk. Staph.
-Jestem z ciebie dumna braciszku. Zaraz wracam. - Powiedziała Gem i jak sądzę, wyszła z pokoju. Harry uśmiechnął się patrząc w swoje okno. Są takim uroczym rodzeństwem. Teraz zapanowała niezręczna cisza. Oboje milczeliśmy nie wiedząc co mamy do siebie powiedzieć, więc przez pewien czas po prostu patrzyliśmy się na siebie. Zauważyłam teraz, że Harry ubrany był w luźną szarą bluzkę bez rękawów, która odsłaniała jego wytatułowany obojczyk. Widniały na nim dwie jaskółki. Na jego głowie nie było bandany jak zazwyczaj, jego włosy spięte były w koczka i szczerze mówiąc podobał mi się w tym wydaniu. Jego idealne nogi, których swoją drogą niejedna dziewczyna napewno mu zazdrości zakrywały tylko spodenki do kolan, podobne do tych, które noszą koszykarze. Patrzył na mnie swoimi dużymi zielonymi oczami wyraźnie krytykując w głowie mój wygląd. Szczerze? Nie zdziwiłabym się, gdyby to co widział mu się nie podobało. To znaczy, nie mam kompleksów. Nie potrzebuję ich. Lepiej widzieć w sobie zalety niż wady, nawet jeśli jesteśmy ich całkowicie świadomi. Ale dzisiaj nie mogłam wyglądać dobrze. Siedziałam z pokulonymi pod brodę nogami, które oplotłam ramionami splatając swoje dłonie ciasno razem. Niewątpliwie wory pod moimi oczami były mocno widoczne, ponieważ nie spałam całą noc z powodu bólu brzucha. Moje włosy były rozczochrane od kręcenia się od wczoraj z boku na bok, w dodatku moją twarz co chwilę wykrzywiał grymas wywołany mocnym kłuciem w podbrzuszu.
-To... Ten... - Zaczął Styles bawiąc się swoimi palcami. Jego dłonie były splecione razem jak moje, z tą różnicą, że moje kciuki co chwilę delikatnie przejeżdżały po materiale mojej piżamy w krówki, a on robił z nich tak zwany "młynek". - Jak się czujesz?
-Umieram, Harry. - Odpowiedziałam i sama się zdziwiłam jak bardzo słaby jest mój głos.
-Uhm, a jadłaś cokolwiek?
-Brzmisz jak moja babcia. - Odpowiedział mi wyczekującym spojrzeniem, więc westchnęłam. - Nie.
-Ty sobie chyba jaja robisz. - Rozłączył dłonie rozkładając je w geście oburzenia. - Nie będziesz brała leków na czczo. - Podobała mi się jego postawa. Miał taki opiekuńczy wyraz twarzy, martwił się. Z drugiej strony to był jednak Styles i mimo wszystko zawsze zostanie tym chłopakiem z sąsiedniego domu, z którym uwielbiam sobie docinać. Mogłam stwierdzić, że w ostatnim czasie dokuczanie sobie nawzajem stało się naszym hobby i sprawiało nam przyjemność.
-Boże, Harry. - Zakryłam oczy dłonią, pokazując swoje zirytowanie. - Dopiero się obudziłam, czego ty oczekujesz?
-Chcę dobrze.
-Wiem, doceniam to, dziękuję. Ale robisz z tego nie wiadomo co, to tylko ból brzucha. - Stwierdziłam zdejmując dłoń z twarzy. - W każdym razie, to miłe. A właściwie dlaczego ty nie jesteś w szkole? - Zauważyłam.
-Zaspałem, więc nie opłacało się iść na drugą lekcję. I oto jestem.
-Moment. - Podniosłam palec do góry. - Czy my jesteśmy dla siebie mili?
-Uhm, tak. Tak sądzę.
-To takie do nas niepodobne. Ale jest... Dobrze. - Opuściłam rękę, delikatnie się uśmiechając.
-I tak długo nie wytrzymamy. - Styles posłał mi szeroki uśmiech, a ja zaśmiałam się na jego słowa. Wierzcie, lub nie, ale czułam, jakbym rozmawiała z kimś, kogo znam od zawsze, a jego uśmiech, był najpiękniejszym uśmiechem świata. W tamtym momencie po raz pierwszy pomyślałam o brunecie, jak o chłopaku. Nie jak o wkurzającym, gorącym sąsiedzie. Jak o chłopaku z sąsiedztwa, z którym mogłabym się umówić. Myślałam o nim, jak... O Harry'm.
-Tak, to prawda. - Nie wierzę, że jeden jego uśmiech zrobił na mnie tak duże wrażenie. Pierwszy raz wykonał wobec mnie tak szczery gest. Nie był to jeden z tych krzywych wymuszonych grymasów, albo złośliwych uśmieszków, jakie towarzyszyły naszym rozmowom zazwyczaj. Rozmowom? Raczej docinkom. Jego zęby lśniły nieskazitelną bielą okazane spod pełnych malinowych ust.
-Hazzio.. - Gemma wyciągnęła przez okno kubek z miętą i pudełko proszków.
-Nie mów do mnie Hazzio! - Styles mimo oburzenia wziął od siostry przyniesione lekarstwa i podziękował jej.
-Darcy wiedz, że cię wspieram. Wiem jak to jest. Biedactwo. - Uśmiechnęła się pocieszająco. - trzymaj się skarbie.
-Dzięki Gem. - Mrugnęła do mnie przyjaźnie i schowała się za oknem, po czym znikła całkowicie z mojego pola widzenia. Harry podszedł do mnie i usiadł przy moich nogach na łóżku. Podał mi kubek, a tabletki położył na komodzie.
-Dzięki. - Powiedziałam kolejny raz.
-Co to? - Wskazał na dziennik, który znalazłam wczoraj na strychu.
-Nic takiego. - Dmuchnęłam delikatnie na ciecz w kubeczku i upiłam łyk. Natychmiast się skrzywiłam. To jest takie mocne i.. fujcia.
-Mogę zobaczyć?
-NIE! - Krzyknęłam wyciągając rękę, aby powstrzymać go przed przechwyceniem książki. Zaśmiał się cicho, ale odsunął się.
-Tak myślałem. - Usiadł po turecku dosłownie naprzeciw mnie, więc zrobiłam podobnie. Nasze kolana się stykały. Oparłam się wygodnie o poduszki upijając kolejny łyk, kiedy byłam już pewna, że nie sięgnie po notatnik. - Zagramy w dwadzieścia pytań? - Zmarszczyłam brwi, ale zgodziłam się.
-Dlaczego tu jesteś? - Zaczęłam. Harry wydawał się być zdziwiony moim pytaniem, bo zmarszczył swoje brwi i lekko rozchylił wargi, aby coś odpowiedzieć, ale zaraz je zamknął.
HPOV
Jak to dlaczego tu jestem? Co mam jej powiedzieć? W moim umyśle rozpoczęła się głupia gra. Powiedzieć prawdę, skłamać? Prawda jest taka, że nie wiem. Może dlatego, że coś mnie do niej przyciąga? Cokolwiek. To brzmi źle. A jeśli zdecyduję się skłamać, to co powiem? "Hmm, no bo wiesz lubię skakać przez okna, każdy pretekst jest dobry, w ogóle to uciekam już bo chcę skoczyć jeszcze raz i wcale nie dlatego, bo dziwnie się przy tobie czuję, skąd..." Uspokój się Hershell to się robi psychiczne. Tak właściwie skoro jestem już przy "Hershell'u" to zawsze byłem ciekaw dlaczego sam siebie tak nazywam. Było to jakieś znajome. Wzięło się od tak, po prostu w pewnym momencie zacząłem mówić o sobie "Hershell" i mam wrażenie że wszyscy od zawsze mnie tak nazywali. Jakby tylko zaufane grono przyjaciół, ale potem Gemma i Louis też. Reszta rodziny... No nie ma ich przy mnie. Nie mogą być. Po prostu.
-Ja też potrafię być miły. - Odpowiedziałem w końcu, ale wiem, że ta odpowiedź nie zadowoliła dziewczyny.
-Nie wątpię, ale dlaczego mi pomagasz? - Upiła duży łyk mięty i skrzywiła się lekko.
-Nie wiem. Tak... Po prostu. - Uśmiechnąłem się delikatnie.
-Okej. Twoja kolej.
-Jaki jest twój typ chłopaka? - Zdziwiła się moim pytaniem i sięgnęła do szuflady komody, która stała obok łóżka. Wyjęła niebieski notatnik, z którego wyciągnęła pogiętą kartkę i odrzuciła zeszyt na mebel. Zastanawiało mnie czy na kartce narysowany jest jej ideał, czy może zdjęcie jej chłopaka? A ona ma w ogóle chłopaka? Dlaczego w ogóle zadałem to pytanie, to na prawdę mnie interesowało? Oh, tak. Jak najbardziej mnie to interesowało. Nie myślcie sobie, po prostu chcę wiedzieć jaki mam nie być. Tak właśnie. Tylko to. Darlene spojrzała na kartkę, a potem na mnie i zmieszana odwróciła wzrok, zgniatając ją w papierową kuleczkę i odrzuciła w bok, na podłogę.
-Taylor Lautner. - Odpowiedziała patrząc uparcie na papierek.
-Nie do końca ci wierzę, ale powiedzmy. Jesteś głodna?
-Nie mam apetytu. Poza tym teraz moja kolej. - Nadal nie patrzyła na mnie co całkowicie mnie irytowało. Co takiego jest na tej kartce?
-To pytanie nie podlegało grze. Chodź. - Chwyciłem jej dłoń i wstałem ciągnąc ją lekko do siebie. Zeszła z łóżka, przy okazji odstawiając kubek na komodę. Cofnąłem powoli rękę zdając sobie sprawę, że kroczymy przez pokój trzymając się za dłonie. Czułem się tak dziwnie. To nie było normalne, byłem dla niej miły, a to było zachowanie... Nie mnie. Otworzyłem drzwi pokoju i przepuściłem ją, wychodząc zaraz po niej na korytarz i kierujac kroki na dół. Dziewczyna dotrzymała mi kroku, ale szła dosyć powoli i była dziwnie schylona. Ukradkiem na nią patrzyłem. Jej twarz co chwilę wykrzywiała się w grymasie bólu. Kojarzyłem te rysy twarzy, ale za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Weszliśmy do kuchni.
-To na co masz ochotę? - Spojrzałem na Darlene (a właściwie przestałem ukrywać, że na nią patrzę), a ona w odpowiedzi wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę lodówki, jednak w połowie drogi przystanęła i złapała się blatu, ratując się tym przed upadkiem. Syknęła z bólu, więc podbiegłem do niej i podtrzymałem, kiedy prowadziłem ją w stronę krzesła. Była taka niziutka dla mnie. Nie sięgała mi nawet do ramion.
-Pójdę na górę i przyniosę ci tabletki. Są bardzo silne, powinny ci pomóc. - Kiwnęła głową i podkuliła kolana pod brodę. Nie spuszczałem jej z oka dopóki nie wyszedłem z kuchni. Wbiegłem po schodach na piętro, próbując sobie przypomnieć, który pokój należy do Darlene. A my przypadkiem nie mamy pokoi w tym samym miejscu? Wzruszyłem ramionami i wszedłem do ostatniego pokoju po lewo. Bingo. Podszedłem do komody i zgarnąłem z niej pudełko. Moja stopa napotkała w drodze powrotnej jakiś przedmiot o dziwnym kształcie. Schyliłem się, aby podnieść - jak się okazało - zwiniętą w kulkę kartkę i rozwinąłem ją. O mało nie zadławiłem się powietrzem ze śmiechu i zdziwienia.
Jaki chłopak powinien być?
Według Darlene Nelson z pomocą Violet.
1.Wysoki (minimum 1.8 m.)
2.Loki
3.Brunet
4.Zielone oczy
5.Dobrze obdarzony przez matkę naturę.
6.Głęboki, zachrypnięty głos
7.Dołeczki w policzkach
8.Umiejętność gry na instrumencie (Niekonieczne)
9.Talent do śpiewania. (Niekonieczne)
10.Ma :
-kochać
-przytulać
-DOBRZE RUCHAĆ!
~*~
-Nie wiem co chcę oglądać. Wybierz coś. - Powiedziała Darlene upuszczając pilota na kanapę, obok siebie. Sięgnąłem nad nią chcąc wziąć urządzenie w dłoń i podniosłem go. Brunetka zaśmiała się.
-Co? - Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, co ją rozbawiło.
-Połaskotałeś mnie.
-Czy tylko mnie nie da się pogilgotać? - Zapytałem przełączając kanał.
-Każdy ma łaskotki.
-Nie ja. - Skakałem po kanałach, aż natrafiłem na nickelodeon. No co? Był Spongebob. Wiem, bardzo rozwijająca bajka, ale no szczerze: kto nie kocha Spongeboba? No wszyscy kochają. Darlene okazała się również dzielić ze mną sympatię do serialu o gąbce, bo usiadła wygodnie, krzyżując nogi w tak zwaną "kokardkę" i wbiła zadowolona wzrok w telewizor. Odłożyłem pilot na stolik do kawy i oparłem się wygodnie o kanapę. Ojej, kochałem odcinek, kiedy Sponge i Patrick bawią się piaskiem na plaży. Chwila moment. Plaża? Pod wodą? Coś tu nie gra. Czyli ryby z całego Bikini Dolnego przychodzą na plażę, żeby popływać, mimo tego, że robią to cały czas? W końcu oni i tak żyją w wodzie! Drgnąłem lekko czując, że coś jest nie tak. I w tej chwili to już nie chodziło o morze w morzu. Mój wzrok powędrował w dół, gdzie dłoń Darlene wsunęła się pod moją koszulkę. Nie wiedziałem co ona robi, ale nie protestowałem. Jej palec wskazujący i środkowy urządzały sobie spacer od mojego biodra, do osadzonego najwyżej żebra. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, kiedy jej druga dłoń znaczyła tą samą drogę po drugiej stronie mojego ciała. Nagle momentalnie przejechała delikatnie paznokciami w dół moich żeber, a ja niekontrolowanie zacząłem się śmiać, kiedy cały czas delikatnie muskała paznokciami moje boki.
-Przestań, szatanie! - Z moich ust ciągle wydobywał się głośny śmiech i chyba wszyscy w promieniu najbliższych uhm... trzech planet mnie słyszeli. Na moją komendę dziewczyna wysunęła dłonie spod mojej koszulki i jak gdyby nigdy nic usiadła z powrotem kładąc dłonie na swoich udach.
-Masz łaskotki.

11. Jedziemy na naleśniki!

-Harry, proszę cię! - Gemma kopnęła moje udo nawet nie podnosząc wzroku znad swojego telefonu. Dlaczego dokuczanie siostrze sprawiało mi taką frajdę? A no tak, bo wygląda śmiesznie jak się denerwuje.
-To weź te nogi. - Jeszcze raz dźgnąłem palcem jej kostkę, bo jej stopy spoczywały sobie na moich kolanach.
-Przysięgam, zaraz któreś z was przejdzie na przód. - Ostrzegł Louis rzucając nam spojrzenie przez wsteczne lusterko.
-Dobrze mamo. - Rzuciłem żartobliwie, na co Gemma się zaśmiała.
-Teraz cicho! - Krzyknęła przykładając telefon do ucha. - Hej kochanieee. - Przeciągnęła uśmiechając się.
-Siemanko Carter! - Wrzasnąłem, tak, aby chłopak Gems usłyszał mnie przez telefon. Siostra uciszyła mnie kopiąc mnie ponownie w udo. Strzepnąłem jej stopy z moich nóg rozmasowywując bolące miejsce. Gemma posłała mi całusa, na co w odpowiedzi dostała piękny widok mojego środkowego palca. Aż bym w ramkę oprawił. Złotą.
-Jedziemy właśnie do Londynu do rodziny. - Kontynuowała.
-Jedziemy na naleśniki! - Przerwałem jej znowu. Zemsta. Ah, kocham ten słodki smak. A tak mówiąc o rodzinie. Jedziemy do cioci Sally, tam czeka na nas Dan, mama i nasza reszta rodzeństwa. Gdybyśmy spotkali się w ich rodzinnym domu za dużo byśmy ryzykowali. Właściwie nie zostało nam już dużo drogi, wjechaliśmy niedawno na osiedle, gdzie jest dom cioci. Przestałem w końcu zwracać uwagę na rozmawiającą przez telefon siostrę, bo byłem zbyt podekacytowany tym, że zaraz zobaczę mamę, Dan'a i perełki. Niemal wyskoczyłem z samochodu i wbiegłem do domu, kiedy tylko Louis się zatrzymał. Zaraz dołączyli do mnie Gemma i Louis, a do drzwi od razu przybiegła cała rodzina. Harry nie jesteś babą. Nie rycz. Pierwszą osobą, którą przytuliłem była mama. Strasznie się za nią stęskniłem. Nie widziałem jej od paru miesięcy, utrzymywaliśmy kontakt tylko przez Skype, ponieważ nasza sytuacja nie pozwalała na to, aby robić to inaczej. Zaraz przyczłapała też Doris, którą wziąłem na ręce i mocno przytuliłem.
-Ale nam wyrosła ta nasza księżniczka, co? - Zagadnąłem Gemm, której obok Phoebe i Daisy tuliły się do brzucha. Po twarzy Gemm'y spływały łzy, ale była szczęśliwa. Uśmiechnęła się do mnie. Doris wytarła swoją małą rączką łzę z policzka siostry i wyciągnęła do niej rączki. Oddałem perełkę różowowłosej i przywitałem się z bliźniaczkami. One też wyrosły. Obie zawiesiły mi się na szyi, więc złapałem je mocno i podniosłem delikatnie, na tyle, co pozwalała mi ich waga. Ogólnie były leciutkie, ale we dwie... Następna była Fizzy. Rozpędziła się i nie zważając na wszystkich wpadła mi w ramiona powodując, że o mało co się nie przewróciłem, a do tego zaraz dołączyła też Lottie. Louis był zachwycony Ernie'm. Twierdził, że są do siebie bardzo podobni i od paru minut stał z nim przy lustrze. Jednak przerwałem jego narcystyczny monolog.
-Ernie będzie kiedyś taki silny i przystojny jak braciszek.
-Jak braciszek Harry. - Powiedziałem zabierając malucha od Lou.
-Po tobie to on co najwyżej może głupotę odziedziczyć, ale módlmy się, żeby nie. - Pokazałem mu język, na co Ernie zaczął się śmiać i wystawiać język jak ja.
-Co jest mistrzu? - Pocałowałem go w czółko. - Luiś be, Haly fajny. - Uśmiechnąłem się do braciszka. - Luiś bzydal co? Ty jesteś podobny do mistsa. - Dostałem lekko w tył głowy od Lou, który zaraz po tym wszedł do salonu, gdzie siedzieli już wszyscy oprócz nas. - I jeszcze bije, widzisz? Zrobimy nu-nu Luisiowi? - Wszedłem do salonu i usiadłem na podłodze, obok Lou.
-Nu! - Krzyknął Ernest widząc naszego brata.
-O ty mały zdrajco. - Tommo zaczął łaskotać malucha, a ten zanosił się głośnym śmiechem. - I tak wyrośniesz na drugiego mnie!
-Chyba żartujesz. - Zaczęliśmy się z Louis'em kłócić, tymczasem Ernie mając nas zupełnie w nosie przeczołgał się do Doris i razem gryzli swoje gryzaki. Daisy śmiała się z naszych argumetów, którymi był na przykład mój tekst: "Ernie jest podobny do mnie bo cię nie lubi", Fizzy stwierdziła, że zachowujemy się jak dzieci, no ale po części miała rację. Jak to jest, że poucza mnie moja czternastoletnia siostra? Louis zaczął znów swój narcystyczny tekst, o tym jaki to Ernie jest uroczy, więc musi być podobny do niego i w tamtej chwili posłuchałem sióstr i położyłem mu dłoń na twarzy odpychając do tyłu. Myślałem, że się roześmieje, czy coś, ale on się na mnie rzucił. Śmiał się ze mnie, okładając mnie pięściami, ale przestał, gdy jednym zwinnym ruchem przygwoździłem go do podłogi. Nie miałem zamiaru go bić. Mogę być tym najmniej szkodliwym, ale i tak żaden z nas nigdy nie będzie dobry.
-I ty mówiłaś, że to są ci twoi mężczyźni? Przecież to chłopcy. - Podniosłem głowę, gdzie stała ciocia Sally i Dan z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Natychmiast puściłem Lou i wstałem, aby przywitać resztę rodziny. Louis i Gemma zrobili to samo, chociaż trochę zajęło zanim ta ciota podniosła się z podłogi.
-No to, kto jest głodny? - Ciocia Sally klasnęła w dłonie zadowolona, że może wyżywić tyle ludzi.
-Do-do! - Krzyknęła Doris. Tak mówi o sobie?
-Chodź księżniczko. - Wziąłem ją na ręce i ruszyłem do jadalni gdzie ustawiony był duży stół. Na tyle duży, żebyśmy wszyscy mogli przy nim usiąść. Zająłem miejsce między Daisy i Félicité z Doris na kolanach. Na stole przykrytym białym obrusem stała duża miska wypełniona ziemniakami, druga miska z surówką i talerz pełen pulpetów z rozpuszczonym serem na wierzchu. Nałożyłem sobie nieco większą porcję niż zazwyczaj, pamiętając, że moja mała siostrzyczka je razem ze mną. Ciocia Sally życzyła nam wszystkim smacznego, na co wszyscy zgodnym chórem odpowiedzieliśmy "nawzajem" i zabraliśmy się za konsumpcję obiadu. Doris od razu sięgnęła do talerza i nabrała w garść surówkę.
-Nie jemy rączkami perełko. - Wytarłem chusteczką, którą dała mi Fizzy, maleńką dłoń siostrzyczki. Śmiała się do mnie, na co pocałowałem ją w czółko.
-Mamo, podasz mi widelczyk Doris? - Chloé kiwnęła głową i podała mi plastikowy sztuciec.
-Dzięki. - Rodzicielka odpowiedziała mi tylko uśmiechem. Nabrałem trochę ziemniaków na widelczyk i dmuchnąłem, aby nie poparzyć małej. - Leci samolocik. - Doris śmiała się, kiedy wywijałem widelcem na wszystkie strony. - Amm. - Powiedzieliśmy w tym samym czasie, w chwili, gdy "samolocik wylądował" w jej buźce.

~*~

-Smerfy? Serio? - Skomentowałem widząc, jak Phoebe i Daisy oglądają bajkę. Przed chwilą wszedłem do pokoju trzymając Ernesta na rękach, a u boku towarzyszyła mi Lottie z Doris. Bliźniaczki leżały na podłodze opierając głowy na dłoniach. Najbardziej zadziwiło mnie jedno. Louis leżący pomiędzy nimi. Był wpatrzony w film bardziej niż one, w dodatku jego śmiech był najbardziej słyszalny.
-Louis włączył. - Odpowiedziała mi Fizzy, która siedziała na kanapie przeglądając coś w telefonie. Była wyraźnie znudzona telewizją.
-Shh. Oglądam. - Brawo Lou, bardzo rozwijający film. Na twoim poziomie.
-Czy ty...
-SHHH! - syknął rzucając we mnie poduszką.
-Uważaj. Ernie też tu jest. - Upomniałem na co zgromił mnie wzrokiem, po czym warknął krótkie "zamknij się". Przewróciłem oczami i usiadłem obok Lottie, która cicho śmiała się razem z Doris z naszej rozmowy. Posadziłem braciszka obok jego bliźniaczki.
-Do-Do. - Wyciągnął rączki do mojej małej księżniczki, a ta wyraźnie niezainteresowana jego obecnością wcisnęła mu w dłoń gryzaczek i odepchnęła delikatnie. Podniosła z podłogi dwa plastikowe klocki i próbowała je połączyć. Charlotte siedziała w telefonie i cały czas coś pisała.
-Piszesz z chłopakiem? - Zaczepiłem ją, szturchając w ramię.
-Tak. - Wystawiła mi język.
-Co to za pechowiec?
-Ma więcej szczęścia niż ta twoja Darcy. Teraz już wiemy dlaczego to było twoje ulubione imię. Przeznaczenie! - Zaśpiewała ostatnie słowo.
-Skąd ty... Gemma. - Mruknąłem, już knując złowieszcze plany wobec starszej siostry. - Ugh, nie ważne. Jak ma na imię ten twój książę?
-Sam. - Uśmiechnęła się.
-No.. a ten. Bzykacie się już?
-Harry! - Lottie uderzyła mnie w ramię z wyraźnym zawstydzeniem w oczach. Roześmiałem się.
-Potraktuję to jako "tak". - Dostałem jeszcze jeden cios w rękę, na co spoważniałem. - O nie moja panno, tak nie będzie. - Zacząłem ją łaskotać i czochrać po włosach. Cały dom wypełnił się śmiechem mojej siostry, a co za tym idzie - również moim. Wierzgała nogami ze łzami w oczach, a śmiech wstrząsał jej drobniutką sylwetką.
-No przestań! - Piszczała, próbując mnie od siebie odepchnąć, ale jej śmiech i fakt, że ma straszne łaskotki, skutecznie jej to uniemożliwiały. Puściłem ją dopiero, gdy usłyszałem dzwonek telefonu. Wstałem, ostatni raz czochrając włosy Lottie, na co ta obrzuciła mnie tylko rozbawionym spojrzeniem. Na ekranie mojego telefonu widniał numer Darlene, który spisałem ukradkiem z telefonu Avana w tamtym tygodniu. Zanim odebrałem, stwierdziłem, że idealnym pomysłem będzie przejście do kuchni, bo nie chcę, żeby siostry zrobiły się podejrzliwe.
-Co jest? - Rzuciłem bez przywitania, przykładając telefon do ucha.
-Wtorek. - Usłyszałem w słuchawce delikatny, kobiecy głosik.
-Pytam poważnie. - Jeszcze nigdy nie dzwoniła do mnie.. w sprawie niczego. Bo właściwie nie było potrzeby.
-Na prawdę, sprawdź w kalendarzu.
-Tak trudno się z tobą dogadać. - Westchnąłem, wsuwając dłoń do tylnej kieszeni spodni i wyglądając za okno. - W ogóle skąd ty masz mój numer, co?
-Ja? - Wyraźnie wyczuwałem w jej głosie zakłopotanie. - Ja mam twój numer..  od Cat.
-Nie dawałam ci niczyjego numeru. - Usłyszałem stłumiony głos Elfa (tak nazywałem Catherine ).
-Shh. A ty, skąd masz mój, skąd wiesz kim jestem? - Byłem pewien, że unosi lewą brew w ten śmieszny sposób.
-Mam swoje sposoby, kochanie. - I mało spostrzegawczego, zarośniętego szympansa za kumpla. Pozdrówmy wszyscy Avana. - Przejdźmy do sedna. W jakiej sprawie dzwonisz?
-Nie ma cię.
-Faktycznie.
-Więc? Dlaczego? - Usłyszałem jeszcze stłumione "zaraz wrócę", co oznaczało, że Darlene przeszła w ustronne miejsce.
-Bo jestem u rodziny. Czemu to takie istotne?
-Nie wiem, nie ma cię, to wszystko.
-Czy pani się o mnie martwi panno Nelson? - *tryb Harry-aka-podrywacz-jebaka aktywowany!* Wiem, że dobry tekst, sam wymyśliłem, a skoro już jestem taki skromny, to teraz tekst o mojej skromności... Dobra czytajcie dalej, już nic nie mówię.
-Co..? - Uśmiechnąłem się, bo wyraźnie udało mi się wprawić Darlene w zakłopotanie.
-Mogłaś powiedzieć wczoraj, jak u ciebie byłem. Wykorzystalibyśmy ten czas... Lepiej. - Powiedziałem uwodzicielskim tonem, wykorzystując do tego mój ochrypły głos. *tryb Harry-alla-skromny-mądrala również aktywowany* Może nie jestem dobry w rymowaniu, ale musiałem. Ale przynajmniej oryginalne.
-Spieprzaj perwersyjny dupku. - Zaśmiała się. - Jeśli chce się poderwać dziewczynę, to zaprasza się ją na randkę.
-A więc, chcesz gdzieś ze mną wyjść?
-A więc, chcesz mnie poderwać? - Spytała wykorzystując do tego mój numer popisowy z uwodzicielskim głosem... Działa.
-Owszem, panno Nelson, chcę panią poderwać.
-A więc owszem, panie Styles, chcę z panem gdzieś wyjść.
-Wspaniale. Dziękuję za tę jakże interesującą konwersację i poświęcenie mej osobie panny czas na przerwie. A tak poważnie to bierz się niedobry nieuku do roboty i zapieprzaj na chemię. I bez pyskówek, bo święta coraz bliżej, a Mikołaj wszystko widzi. I tak masz przechlapane, bo Święty to mój kumpel. Zasuwaj na lekcje ćwoku, ale pamiętaj. I tak nie zdasz. Całuski, też cię kocham. - Wypowiedziałem ostatnie zdanie przesłodzonym wysokim głosem i ostatnią rzeczą jaką usłyszałem przed rozłączeniem się, był jej uroczy szczery śmiech. Schowałem telefon do kieszeni i odwróciłem się od okna napotykając od razu moją mamę. Przestraszony odskoczyłem do tyłu, a szeroki uśmiech, na którym właśnie się przyłapałem, zastąpił wyraz strachu. Położyłem dłoń na klatce piersiowej starając się unormować przyspieszony oddech.
-Jezu, kobieto nie strasz.
-To Jezu, czy kobieto? - Mama zaśmiała się widząc moją reakcję i podeszła z brudnymi naczyniami do zlewu. Włożyła je do środka i oparła się o blat, stając do niego tyłem, jak ja.
-Ha-ha. - Skwitowałem, krzyżując ręce na piersi i spoglądając w dół, na sporo niższą ode mnie mamę. - Bardzo śmieszne Chloé.
-Nie nazywaj mnie po imieniu, Hershell, jestem twoją matką. - Poczochrała moje włosy uśmiechając się promiennie.
-Nie nazywaj mnie Hershell, jestem twoim synem. - Przedrzeźniłem rodzicielkę przesadnie wysokim głosem, na co dostałem szmatką po głowie, ale mama zaczęła się śmiać.
-Rozmawiałeś z dziewczyną?
-Tak.
-Poznam ją?
-Z dziewczyną, ale nie moją. - Odpowiedziałem układając włosy.
-Umówiłeś się z nią. - Uśmiechnąłem się mimowolnie. Faktycznie. - Zostaw te loki, przecież nie wyglądasz źle.
-Nie jestem pewien, przed chwilą zdzieliłaś mnie po nich ścierką. - Popatrzyłem z wyrzutem na Chloé, która zachichotała, uderzając mnie nią jeszcze raz.
-Jak ma na imię?
-Ścierka? - Doskonale wiedziałem, że nie.
-A chcesz dostać jeszcze raz? - Zagroziła rozbawiona. - Dziewczyna.
-Darlene. - Uśmiech mamy na chwilę zniknął i wpatrywała się we mnie poważnym wzrokiem.
-Ta Darlene? - Zmarszyłem brwi, nie rozumiejąc pytania, a potem w mózgu zaświeciła mi się lampka.
-Gemma ci już opowiedziała, nie mam racji? - Zaśmiałem się wyrzucając dłonie w powietrze w udawanym geście kapitulacji. Mama się zmieszała, ale zaraz jakby coś zrozumiała i ponownie jej usta wykrzywił szeroki uśmiech.
-Tak, opowiedziała. Zanim pojedziecie przyjdź do gościnnego pokoju na parterze, przypomniało mi się, że coś dla ciebie mam. A teraz idź pobawić się z rodzeństwem, ja pozmywam, trzeba starą ciotkę trochę wyręczyć.
-No problemo. - Wyminąłem mamę z szerokim uśmiechem i ruszyłem w stronę salonu. Wychyliłem się jeszcze jednak na chwilę zza drzwi. - A pomóc ci?
-Nie kochanie, poradzę sobie, dziękuję.
-Cokolwiek powiesz, kocham cię mamo. - Uśmiechnąłem się i odszedłem stamtąd w niesamowicie dobrym humorze, bo uśmiech na twarzy tej kobiety, choć widywany przeze mnie tak rzadko i wywoływany takimi drobnistkami, jak chwilę temu, był najcenniejszą rzeczą na świecie.

~*~

-Więc to zawiera w sobie całe moje dzieciństwo spisane przez jakąś dziewczynę? - Potrząsnąłem obitym w jasnoszarą okładkę dziennikiem. Chciałem się tylko upewnić, że dobrze zrozumiałem.
-Tak. - Moja mama zapięła swoją walizkę, z której owy zeszyt wyjęła. - Ale to nie jest "jakaś dziewczyna".
-Skąd zna całe moje dzieciństwo?
-Przyjaźniliście się odkąd pamiętam, Harry.
-Jak ma na imię?
-O tym to już się dowiesz z dziennika. Idź już na dół. - Mama wypchnęła mnie z pokoju prowadząc w stronę drzwi wyjściowych.
-Miło, że nie chcesz, żebym jechał, ja też będę tęsknił. - Rzuciłem sarkastycznie, kiedy staliśmy już przy samochodzie. Czekała tu też Félicité z Ernie'm na rękach.
-Oj, Harry. - Mama przytuliła się do mnie, a z jej oczu wypłynęły łzy.
-Oj Ha-y. - Powtórzył Ernie, na co Chloé, Fizzy i ja zachichotaliśmy. Przyciągnąłem dwójkę rodzeństwa do wspólnego uścisku. Tak trudno mi się było z nimi żegnać. Mama otworzyła jeszcze drzwi samochodu i pożegnała się z Gemmą i Louim. Ernie nie wiedział co się działo, nie wiedział, że zobaczymy się prawdopodobnie dopiero za kilka miesięcy jeśli dobrze pójdzie. Wiedziałem jak będę tęsknił za tym małym mistrzem i naszymi księżniczkami.
-Trzymajcie się, kocham was. - Félicité uśmiechnęła się delikatnie maskując swój smutek i przytulając się do mamy. Wsiadłem do samochodu. Było już ciemno i byłem bardzo zmęczony dzisiejszym dniem, więc wykorzystując fakt, że czeka nas dwugodzinna droga do domu, przyciągnąłem do siebie Gemmę, aby móc się rozłożyć na siedzeniach i zasnąłem czując, jak przytula się do mojego ramienia.

wtorek, 16 grudnia 2014

07. Straszny strych i tajemniczy dziennik.

DPOV

Fuknęłam niezadowolona zauważając, że w całym domu nie było ani jednej książki, której bym nie czytała. Ruszyłam więc w stronę schodów, aby wejść na strych, bo tam na pewno będzie coś do poczytania. Otworzyłam białe drzwi i od razu otulił mnie zapach płynu, którego mama używała do prania ubrań. Wszystkie mokre bluzki i spodnie wisiały na sznurku obok drzwi. Zostawiłam je otwarte. Może uznacie mnie za śmieszną i lekko dziecinną, ale bałam się strychu. To śmieszne. Zapaliłam światło i ruszyłam szybko w stronę popodpisywanych kartonów ze starego mieszkania. Jak najszybciej znaleźć coś i wrócić do pokoju. Misie Eddie'go, Płyty, Buty zimowe... Nic? Rozsunęłam pudełka próbując przedrzeć się gdzieś do tych na tyle. Rzeczy z piwnicy. A co mi szkodzi? Otworzyłam karton, a w środku zobaczyłam stare narzędzia taty, kilka słoików wypełnionych guzikami, starą klawiaturę od komputera i notatnik w czarnej okładce. Zaintrygowana chwyciłam do rąk zeszyt i zobaczyłam wyblakłe napisane korektorem moje imię na grzbiecie notatnika. Zmarszczyłam brwi. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miała tą rzecz w dłoniach, ale ja nie pamiętam czternastu lat swojego życia, więc może czas to obejrzeć? Podniosłam się z podłogi i szybko wyszłam ze strychu kierując sie do swojego pokoju. Przeżyłam mały szok po otworzeniu notatnika. To był pamiętnik. Nie był pisany przeze mnie, ale przez chłopaka, który podpisywał się H.

?POV

27 Lipca 2007 rok.

-Nie chcę iść jeszcze do domu, jestem pewna, że mama pozwoli mi zostać dłużej na dworze. - Oświadczyła Darcy wyciągając z kieszeni swój nowy telefon z klapką. Dostała go wczoraj, no i był fajny, ale nie umieliśmy go używać, bo to był jej pierwszy telefon. Ja swój dostałem na urodziny, ale był inny niż  ten Darcy. Moim dało się zrobić zdjęcia. Miałem jedno na tapecie, była na nim ona. Gdyby nie to, że siedziałem z nogami na starej deskorolce, to pewnie zaraz spadłbym na ziemię, bo od ciągłego śmiechu zacząłem tracić równowagę. Ale i tak siedzieliśmy na krawężniku, więc krzywda raczej mi nie groziła. Podniosłem się wyciągając rękę do Darcy. Popatrzyła na mnie chwilę bawiąc się swoim pierścionkiem.
-Ja na prawdę nie chcę iść jeszcze do domu. - Powiedziała patrząc na mnie z dołu.
-Przecież ci nie każę. Robię to? - Pokręciła głową i podała mi dłoń. Pociągnąłem ją do siebie. - Stań tu. - Wskazałem na deskorolkę.
-Wiesz, że nie umiem jeździć. Po co?
-Nauczę cię. - Wzruszyła ramionami i stanęła na deskorolce. - Tylko się nie bój. - Powiedziałem łapiąc jej malutkie dłonie. Przewróciła oczami.
-Przecież nie będę. - Ale mimo wszystko wciągnęła głośno powietrze ustami, kiedy lekko pociągnąłem ją do przodu za ręce.
-Przecież nie będę. - Przedrzeźniłem wysokim głosem. Darcy się zaśmiała i uderzyła mnie lekko pięścią w ramię.
-Teddy! - Upomniała mnie.
-Co? Dlaczego Teddy?
-Bo jesteś jak misio. - Posłała mi jeden z jej najładniejszych uśmiechów powodując ten sam stan na mojej twarzy.
-Zaraz będzie padać. - Powiedziałem powoli ruszając do tyłu trzymając Darcy za ręce. Krople deszczu spadały coraz częściej na ulicę, po której sunęły koła deskorolki. - Może jednak pójdziemy do mnie?
-Jak chcesz. - Próbowała cały czas utrzymać równowagę, bo coraz szybciej szedłem do tyłu. Nagle w jednej sekundzie lekki deszczyk zmienił się w ulewę i momentalnie staliśmy się cali mokrzy. Darcy spojrzała w niebo mrużąc oczy przez gęsto spadające krople.
-To się nazywa zerwanie chmury. Czytałam kiedyś o tym. - Odgarnęła mokre włosy, które przyklejały się do jej policzków.
-Biegniemy. - Darcy zeszła z deskorolki, którą złapałem, a drugą dłoń splotłem z jej dłonią  i zacząłem biec w stronę domu. 
-Ja za tobą nie nadąrzam, jesteś za szybki, zwolnij! - Krzyknęła, ale ja zamiast biec wolniej, tylko kazałem jej wskoczyć mi na plecy i bieglem dalej. - Teddy, będzie ci za ciężko, zejdę.
-Nie jest mi ciężko, siedź. - Zachichotała słysząc mój rozkazujący ton, ale nie zeszła. Krople deszczu niemiłosiernie moczyły nasze ubrania i włosy ale mimo pogody uśmiechałem się, bo Darcy nazwała mnie Teddy.
Będąc już przed domem dziewczyna zeskoczyła z moich pleców, więc mogłem zdyszany otworzyć garaż, ponieważ drzwi wejściowe były zamknięte.
-Musisz być cicho. Dziewczyny są w domu. - Powiedziałem i możliwie jak najciszej zamknąłem drzwi garażu. - Chodź. - Zachęciłem Darcy do pójścia za mną.
-Już jest w domu! I jest Darcy! - krzyknęła Charlotte, powodując, że reszta mojego rodzeństwa otoczyła nas.
-Nananananna zakochana para! - Czułem się taki zawstydzony. Spojrzałem na Darcy. Ona tylko uśmiechnęła się i złapała moją dłoń.
-Stoją w przedpokoju, nie mają spokoju. - Dokończyła przytulając się do mnie.

Dzisiaj trochę krótszy, ale wzamian dodamy jutro kolejny :) xx

01. Nowi sąsiedzi.

DPOV
Wyjęłam słuchawkę z ucha wybudzona ze snu, kiedy Eddie zaczął kopać w siedzenie mamy, a ona zwróciła mu uwagę po raz kolejny zbyt głośno. Oparłam się pokusie wywrócenia oczami i utkwiłam wzrok w widoku za oknem. Mijaliśmy dziesiątki drzew, tutaj było strasznie zielono, ponadto ulice nie były tak ruchliwe i nawet w samochodzie wyczuwalna była cisza panująca na zewnątrz przerywana rytmicznym postukiwaniem bucików Eddie'go o fotel mamy.
-DO CHOROBY JASNEJ! EDWARD'ZIE PATRICK'U NELSON'IE! USPOKÓJ SIĘ, ALBO BĘDZIESZ JECHAŁ W BAGAŻNIKU! - Mama nadmiernie gestykulowała rękami, a jej uniesienie nieco mnie zaskoczyło bo była zazwyczaj bardzo spokojną osobą. Zauważyłam jak tata kładzie dłoń na kolanie mamy i rysuje kciukiem kółka na materiale jej spodni.
-Nie denerwuj się Susan. Eddie jest tylko dzieckiem. - Uspokoił ją trochę posyłając jej ciepły uśmiech. Są na świecie takie pary, które mimo swojego wieku potrafili jednym gestem, lub spojrzeniem sprawić, że czas się cofał i zatrzymywał w miejscu, gdzie oboje zakochani mieli po 17 lat, jak ja i wciąż wiedzieli, że mają dla kogo żyć. Są takie pary, że obie osoby mogłyby być ze sobą całą wieczność, a ich miłość nigdy by nie wygasła i mimo kłótni wciąż kochali siebie równie mocno. Moi rodzice byli zdecydowanie jedną z nich. Nikt nie kochał nikogo bardziej niż mój tata moją mamę. Byli po prostu stworzeni dla siebie. I tyle.
-Tato, a daleko jeszcze do domku? - Eddie odchylił głowę do tyłu w geście znudzenia i mocniej zcisnął w swoich rączkach pluszowego Spongebob'a.
-Nie, wytrzymaj chwilkę.
-A są tu niedźwiedzie brutalne? - Parsknęłam i włożyłam znów słuchawkę do ucha puszczając sobie spokojną muzykę fortepianową. Miałam nadzieję, że jeszcze uda mi się zdrzemnąć.
-Niedźwiedzie brunatne synku. Nie ma. - Eddie opowiadał jeszcze długo o tym jak bardzo chciałby żeby jednak były i prosił tatę żeby kupił mu niedźwiedzia. Ale nie do końca go słuchałam, bo byłam całkowicie pochłonięta płynnymi dźwiękami, które wydostawały się z moich słuchawek prosto do uszu działając na mnie jak lek uspokajający. Oparłam czoło o zimną szybę rozmyślając o nowym miejscu zamieszkania. Bałam się, że moim sąsiadem będzie jakiś zrzędliwy farmer, w końcu Holmes Chapel było wsią liczącą niecałe sześć tysięcy mieszkańców, podczas gdy Londyn liczył ich około trzynastu milionów. Nie mogłam wyobrazić sobie poranków bez Violet. Przez siedemnaście lat dzieliłyśmy wspólnie pokój, bo w naszym starym mieszkaniu były tylko kuchnia, łazienka i dwa pomieszczenia, czyli salon robiący również za sypialnię rodziców i Eddie'go, i pokój mój i Violet. Teraz miałam dostać własny pokój, Eddie własny, a rodzice wreszcie mogli dostać swoją sypialnię i nie myśleć o tym, że goście podczas wizyt w naszym domu będą siadali na ich łóżku, które w dzień robiło za kanapę jakby nigdy nic. Dodatkowo na dole mieliśmy mieć duży salon, łazienkę i nowoczesną kuchnię. Faktem, który cieszył mnie najbardziej było to, że mogłam zupełnie sama stworzyć swój pokój. Większość mebli miałam już dawno zamówione i czekały już na mnie w nowym domu. Nie poskręcane, leżały pewnie gdzieś w korytarzu, albo w innym zupełnie przypadkowym miejscu. Tak naprawdę ja w tym domu miałam być pierwszy raz. Zmarszczyłam brwi, kiedy minęliśmy pierwszy budynek. Brzydki dom zbudowany z czerwonych cegieł, a na podwórku kury. Jezu, moje miejsce zamieszkania też ma tak wyglądać? Na moje szczęście chyba nie, bo z każdym kolejnym podwórzem domy wyglądały coraz lepiej. Rzuciły mi się w oczy cztery piękne budynki pomalowane na biało z pięknie zieleniącą się trawą i ścieżką z białych kamyczków od bramy do schodów. Czarny dach idealnie kontrastował z jasnymi odbijającymi słońce ścianami i nie miałam żadnych wątpliwości. Jeden z nich należał do nas. Obok białych budynków znajdowały się cztery beżowe, a potem znów białe i znów beżowe... Jak w szachownicy. Były rozmieszczone w charakterystyczny sposób; po dwa po obu stronach ulicy. Tata wjechał na podwórko naszego nowego mieszkania, a więc uśmiechnęłam się, bo miałam rację. Otworzyłam drzwi i wysiadłam z samochodu prosto na chrupiącą przy każdym kroku drogę do garażu usypaną ze żwiru. Zaraz za naszym autem zaparkował kierowca ciężarówki z niektórymi meblami ze starego mieszkania i naszymi bagażami, które nie dały rady zmieścić się w bagażniku. Mama odpięła pas Eddie'mu, więc maluch szybko wyskoczył z naszego samochodu i podbiegł do mnie łapiąc mnie za palec. W swojej malutkiej rączce ściskał przytulankę, a jego oczy błyszczały, kiedy patrzył na budowlę.
 -Możemy iść wybrać sobie pokoje? - Zapytał Eddie, a tata w odpowiedzi tylko skinął z uśmiechem głową i rzucił mi klucze z zawieszką z gum Orbit. Tak naprawdę pokoje zostały już przydzielone, ale wiadome było, że Eddie i tak wybierze pomieszczenie z tapetą w postacie ze spongebob'a. On kochał tą bajkę. Mój brat od razu pognał śmiejąc się po schodach i zatrzymał się przy drzwiach czekając na mnie. Ja nieco wolniej pokonałam stopnie licząc je bez konkretnego powodu, być może ze znudzenia dwugodzinną jazdą. Wsunęłam klucz w zamek i otworzyłam drzwi. Od razu uderzył we mnie nieprzyjemny zapach farby i tynku. Z tym trzeba będzie coś zrobić. Ściany pokrywała beżowa farba, tak jak chciała mama. Ruszyłam na górę po drewnianych schodach trzymając brata za rączkę. Według instrukcji rodziców ruszyłam w kierunku dwóch ostatnich pokoi po lewej stronie. Eddie od razu zachwycony wpadł do przydzielonego mu podstępem pokoju, więc miałam czas, aby obejrzeć swój. Tak jak myślałam. Pudła w których były nieposkręcane meble leżały pod ścianą w kolorze Capuccino. Dokładnie według mojego planu. Żarówkę osłaniał żyrandol z przeźroczystych plastikowych kryształków, a na dwóch z czterech ścian rozmieszczone były po dwa duże okna. Odwróciłam się, kiedy usłyszałam kroki wysokiego mężczyzny w granatowym kombimezonie, który przyniósł moje bagaże. Podziękowałam i zapytałam o możliwość jakiejkolwiek pomocy przy składaniu mebli. Mężczyzna powiedział, że przyśle tu kogoś i ma pewno nie zostawi mnie z tym samej.
-Eddie! - Zawołałam brata i przeszłam do jego pokoju. W odróżnieniu od mojej, jego sypialnia była już załkowicie wykończona. Pod oknem stało łóżeczko w kształcie łódki. obok szafka z ubraniami, a naprzeciw niej szafka z nowymi pluszakami dla małego. Całość wykańczał dywan, który wyglądał jakby był zrobiony z żółtej gąbki. Mimo małej ilości mebli pokój wyglądał na bardzo dobrze przemyślany. Był duży, a więc duża różnorodność kolorów mebli i przytulanek bohaterów spongebob'a nie sprawiała wrażenia, jakbyś wchodził do maleńkiej spiżarki z miśkami zamiast słoików z dżemem. Cieszyłam się, że teraz, kiedy firma rodziców się wybiła możemy pozwolić sobie na coś takiego. Może nie byliśmy bogaci, ale było nas stać na nowocześnie urządzony dom. Okej, to nie prawda jesteśmy bogaci. Ale nie szczyciłam się tym jakoś. Wciąż byłam tą samą osobą co kiedyś. Pieniądze nie są w stanie na mnie wpłynąć, nie jestem jedną z tych dziewczyn.
-Jak przyszłaś tu, żeby zająć ten pokój to ci nie pozwolę, bo już go sobie zaklepałem! - Oświadczył mój braciszek patrząc na mnie jak na intruza. Zachichotałam. Mały dzielny rycerz bronił swojego terytorium. Eddie był bardzo uroczym chłopcem o nieprawdopodobnie dużym serduszku, był miły dla wszystkich pielęgnował nawet robaki, zawsze twierdził, że nawet komara nie wolno zabijać, a kiedy ktoś przy nim to zrobił zaczynał płakać. Nawet najbardziej ponury człowiek nie był w stanie być przy tym maluchu nie uśmiechnięty. Eddie emanował pozytywną energią i nawet w tej chwili, kiedy zabawnie marszczył brwi, aby wyglądać groźnie, musiał co chwilę ściągać wargi, w przeciwnym wypadku by się roześmiał. Chłopiec nie potrafił się na kogoś gniewać, chyba, że był to ktoś z wrogów moich, albo Violet. O ile nie dokuczali nam w jego obecności, byli bezpieczni. Nasz brat był osobą, która niezależnie od sytuacji zawsze będzie broniła osób, które kocha. Obecność Eddie'go bardzo mi pomagała chociaż trochę pogodzić się z nieobecnością bliźniaczki i moich znajomych z Londynu. Uśmiechnęłam się patrząc na chłopca i oparłam o zimną framugę drzwi z jasnego drewna.
- Nie mam prawa, ani ochoty ci go zabierać Eddie, chciałam tylko zapytać jak ci się podoba. - Twarz mojego brata się rozjaśniła, pojawił się na niej szeroki uśmiech ukazujący szereg równych białych ząbków, a jego oczy lekko się zmrużyły.
- Jest najlepszy! - Krzyknął, wyrzucając ręce do góry i podskakując dla podkreślenia jego opinii. - A ty masz już swój? - Kiwnęłam głową i założyłam włosy za ucho.  Przydługi rękaw beżowego swetra zasłonił moją dłoń w momencie, kiedy opuściłam rękę luźno wzdłuż mojego ciała. Zignorowałam to, bo nawet gdybym go poprawiła i tak zaraz opadł by z powrotem.
-Przepraszam, to ty potrzebowałaś pomocy z meblami? - Podskoczyłam przestraszona na dźwięk męskiego głosu za moimi plecami i przyłożywszy dłoń do klatki piersiowej odkręciłam się próbując uspokoić swoje serce, które w tej chwili w szaleńczo szybkim tempie próbowało wydostać się z mojego ciała. Eddie skomentował moją reakcję głośnym chichotem, a chłopak, który ją wywołał złapał mnie zanim upadłam, ponieważ przez gwałtowne odwrócenie się w jego stronę, zakręciło mi się w głowie.
-Przestraszyłem cię? Nie chciałem. - Chłopak wyglądał na zaniepokojonego i trochę speszonego moim nieprzewidzianym zachowaniem. Dopiero teraz, kiedy wiedziałam, że mogę spokojnie ustać o własnych siłach mogłam mu się bliżej przyjrzeć. Był ode mnie około dziesięć centymetrów wyższy. Tak jak mężczyzna, który przyniósł wszystkie moje walizki miał na sobie granatowy kombinezon. Jego kruczoczarne włosy sięgały mu do ramion i zaczesane były na prawą stronę. Odrastająca grzywka była nieznacznie krótsza od reszty włosów. Patrząc tak na niego mogłam stwierdzić, że jest mniej-więcej w moim wieku. Sympatyczne czekoladowe oczy patrzyły na mnie przepraszająco, a jego cera była charakterystycznie ciemna, jednak nie nazwałabym go mulatem. Może była to mocna opalenizna, albo zwyczajnie taki odcień skóry odziedziczony w genach. Nieważne.
-Uh. - Dałam radę tylko z siebie wydusić, bo moje szaleńczo bijące serce potrzebowało jeszcze chwili czasu, żeby się uspokoić. Oddychałam szybko z przestraszonym wyrazem twarzy, ale kiedy znów spojrzałam w oczy chłopaka zaczęłam cicho chichotać. Był chyba bardziej wystraszony niż ja. W końcu jego usta wykrzywił delikatny uśmiech, a po kilku sekundach oboje histerycznie się śmialiśmy, bo nie ukrywajmy, sytuacja była bardzo zabawna. Moja dłoń zsunęła się z klatki piersiowej na brzuch, który nawiasem mówiąc zaczynał mnie już boleć od śmiechu, a drugą wytarłam łzę, która zebrała się w kąciku mojego oka.
- Boże, przepraszam. - Powiedział czarnowłosy powoli się uspokajając.
-Nie szkodzi. - Uśmiechnęłam się próbując stłumić śmiech. - Jestem Darlene. - Wyciągnęłam do niego dłoń, którą od razu uścisnął.
-Nie szkodzi? Byłem pewien, że zaraz zejdziesz na zawał. - Zachichotaliśmy oboje. - Avan.
-Avan? To chyba nie jest angielskie imię. - Uniosłam brew.
-Nie, pochodzi z języka kurdyjskiego i oznacza "woda". To taki dosyć oryginalny pomysł mojego taty.
-Więc nie jesteś stąd.
-Nie. Moje pochodzenie jest różne. Moja matka jest pół Irlandką i pół Walijką, a ojciec pochodzi z terenów Gudżaratu, to są północno-zachodnie Indie. - Oh, to stąd ten odcień skóry.
-Więc, jesteś hindusem?
-W połowie. - Uśmiechnął się.
-Uh, przepraszam, wyszłam na wścibską. - Zagryzłam dolną wargę próbując się nie zaczerwienić, ale z marnym skutkiem.
-Daj spokój, gdybym nie chciał, nie mówiłbym ci, poza tym dobrze by było znać swojego nowego sąsiada, prawda? - Podniosłam wzrok na uśmiechniętego Avan'a.
-Sąsiada? - Upewniłam się, że dobrze usłyszałam. Chłopak kiwnął głową.
-Mieszkam w domu naprzeciwko twojego, plus prawdopodobnie będziemy chodzili razem do szkoły. Masz 17 lat, tak? - Przytaknęłam. - No to będziemy.
-Hej, dlaczego ją podrywasz? - Spojrzeliśmy w dół, gdzie Eddie stał między nami niebezpiecznie mrużąc oczy, kiedy patrzył na Avan'a. - Darcy jest moja. - Wysunął wyzywająco brodę, oplatając rączką moje udo.
-Spokojnie mały, jestem przyjacielem. - Chłopak podniósł ręce w geście kapitulacji, ale widziałam na jego twarzy rozbawienie.
-Ale nie moim. Miałeś pomagać z meblami. - Położyłam dłoń na głowie brata i poczochrałam mu włosy tym samym zwracając na siebie jego uwagę.
-Eddie nie bądź niemily, Avan nie jest wrogiem. Pobaw się nowymi pluszakami. - Zwróciłam mu uwagę, Avan ledwo powstrzymywał śmiech. - A my serio powinniśmy się zabrać za moje meble.
-Okej, ale będę miał na niego oko. - Uśmiechnęłam się kręcąc głową.
-Chodź. - Skinęłam głową na chłopaka i wyszłam z pomieszczenia, aby dostać się do mojego pokoju. Uklękłam przy kartonach z moimi meblami w częściach. Avan kucnął obok mnie i wyjął z kieszeni scyzoryk. Z tej samej kieszeni wystawał też śrubokręt i wiertarka. Co? To się tam mieści?  Chłopak szybkim ruchem rozciął karton, w którym były części mojego łóżka. Dobrze, że zaczął od tego. Wiedziałam, że możemy nie uwinąć się z tym wszystkim do końca dnia, a jednak chciałam mieć na czym spać dzisiejszej nocy. Wyciągnął z pudełka białe deski, które miały służyć za podłoże dla mojego materaca i inne elementy.
-Więc, może teraz ty opowiesz coś o sobie? - Zagadnął otwierając woreczek ze śrubkami, który wyjął z kartonu. Usiadłam wygodniej na podłodze krzyżując nogi w kokardkę.

00. Prolog

Śliska od deszczu ulica, spokojna muzyka w radiu i ciemna noc. 
Nagle pisk opon, pijany kierowca, światła samochodu przed nimi i manewrowanie autem, aby uniknąć wypadku. 
Nic z tego. 
Czternastolatka wtula się w siostrę, która łapie chłopaka za rękę. 
Zderzenie. 
Rozdzierający ciszę na dworze mrożący krew w żyłach krzyk rozpaczy. 
I ciemność. 
Już nic nie dało się zrobić.

VPOV

Darlene i ja obudziłyśmy się w parszywych nastrojach, obie pragnęłyśmy zostać w swoich łóżkach, a właściwie nadmuchiwanych materacach, na które byłyśmy skazane dzisiejszej nocy z powodu nadchodzącej przeprowadzki. Niestety niemiłosiernie irytujący nas obie głośny dźwięk budzika nie pozwalał nam na chociaż o minutę dłuższy odpoczynek. W momecie kiedy nasze ospałe spojrzenia się zderzyły wiedziałyśmy jak bardzo ciężkie będą kolejne dni, a może nawet tygodnie. Darlene podniosła głowę z poduszki głośno wzdychając i wyłączywszy denerwującą melodię zabrała się za składanie koca i spuszczanie powietrza z materaca.
-Darceeey? - Przeciagnięty pomruk wydostał się spomiędzy moich ust. - Zostań ze mną. - Przetarłam oczy i przeniosłam się do pozycji siedzącej. Oczy Darlene przeniosły się na mnie. Nigdy nie byłyśmy do siebie podobne, byłyśmy jak dwa płatki śniegu - zupełnie różne wyglądem, jednak wciąż pozostawałyśmy tym samym. Miałam długie blond włosy opadające swobodnie na moje ramiona, jasną karnację i duże piwne oczy ze szmaragdowymi przebłyskami w kilku miejscach. Byłam raczej podobna do naszej mamy. Darlene natomiast posiadała kasztanowe włosy układające się w fale, i czekoladowe oczy, o parę odcieni ciemniejsze od moich tęczówek. Z ciemnymi włosami i kolorem oczu mocno kontrastowała jej porcelanowa cera. Poza tym największą różnicą między nami był wzrost. Darcy była około 15 centymetrów wyższa. Brunetka zacmokała niezadowolona wracając do sprzątania materaca.
-Dobrze wiesz, że chcę, tak samo doskonale wiesz, że nie mogę. Temat zamknięty i proszę cię Violet, skoro to nasz ostatni wspólny dzień mogłybyśmy spędzić go miło, nie chcę wspominać ostatnich godzin z tobą jak jakąś żałobę.
-Jaasne. - Przeciągnęłam ziewając szeroko i opadłam z powrotem na poduszkę. - Nie chce mi się wstawać, nawet nie próbuj mnie wyciągać z pościeli przed dziewiątą.
-Nie ma tak dobrze, wstawaj, albo zaniosę cię do kuchni razem z materacem. - Zagroziła Darlene machając żartobliwie pięścią.
-Nie ośmielisz się! - Mój krzyk rozniósł się echem po pustym pokoju; wszystkie nasze stare meble czekały już na mnie w mieszkaniu mojej przyjaciółki. Brunetka podeszła do końca materaca i chwyciła za jego dwa rogi, wykrzywiając usta w złośliwym uśmiechu. Uniosła go lekko i zaczęła przesuwać szybko stopami po zimnych panelach kierując się tyłem do drzwi pokoju. Materac zaczął sunąć po podłodze wprawiony w ruch przez świetnie bawiącą się Darlene.
-Darcy, stój! - Dziewczyna, chociaż wcale tego nie planowała, jednak została zmuszona do zaprzestania swojego biegu, ponieważ przez jej grube skarpetki, które w nocy miały służyć jej za dodatkowe ogrzanie przyczyniły się do pośliźnięcia i upadku na podłogę, a materac zablokował się we framudze drzwi. - Boże Darc, wszystko w porządku? - Zapytałam zaniepokojona gwałtownie się podnosząc. Jednak mój wyraz twarzy złagodniał, kiedy Darlene zaczęła histerycznie się śmiać. Dziewczyna odchyliła głowę do tyłu, a śmiech wstrząsał jej ciałem. Przez chwilę patrzyłam się na siostrę jak na szaloną, jednak zaraz do niej dołączyłam.
-Cichoooo! Niektórzy próbują spać! - Krzyknął nasz czteroletni brat Eddie ze swojego pokoju, który był jednocześnie pokojem naszych rodziców.
-Niektórzy by chcieli! - Odpowiedziałyśmy w tym samym czasie na co zaczęłyśmy się jeszcze głośniej śmiać. Wstałam z materaca i podała dłoń Darlene. Brunetka złapała moją rękę i wstała. Razem ruszyłyśmy do kuchni, aby przygotować sobie śniadanie, które miało być ostatnim wspólnie zjedzonym na długi czas. Bo to właśnie dzisiaj rodzice, Eddie i Darcy wyjeżdżają, a ja zostaję tutaj z moją przyjaciółką Bo.