sobota, 7 lutego 2015

31. Poza domem

DPOV

-Wstawajcie niedźwiadki, bo całą zimę prześpicie. - Babcia Lily wychyliła się zza drzwi.
-Nie śpimy. - Harry odpowiedział nie ruszając się ze swojego miejsca. Jakąś godzinę temu stwierdził, że mu się nudzi i mnie obudził. Przyniósł mi śniadanie, a potem się ubraliśmy i od tamtej pory leżymy tak sobie na łóżku i oglądamy jakąś głupią komedię na jego laptopie. Powoli zaczynało mi się robić niewygodnie, bo od pół godziny leżę w tej samej pozycji z głową na torsie Harry'ego, ale nie miałam zamiaru się ruszyć, bo chłopak bawił się moimi włosami, co było bardzo przyjemne. - Poza tym żadna to zima bez śniegu.
-Właśnie spadł. - Harry i ja automatycznie się podnieśliśmy, aby wyjrzeć za okno. Jak to mogło ujść naszej uwadze? Podjazdy sąsiadów babci Lily były całe pokryte białym puchem, tak samo zresztą jak jej podwórko i taras. Mimo, że nienawidziłam tego uczucia, gdy moje buty są całe mokre, a moje ręce sprawiają wrażenie jakby miały zaraz odpaść, to zabawa na śniegu była jednym z moich ulubionych zajęć.
-Wyjdziemy? Prooszę. - Zwróciłam się do bruneta.
-Jeszcze pytasz? - Popatrzył na mnie jakby moje pytanie było najbardziej bezsensowną wypowiedzią świata. Wstał i  pociągnął mnie za rękę, sprawiając, że prawie spadłam z łóżka. - Dzięki babciu. - Dosłownie wybiegliśmy z pokoju, kierując się do drzwi wejściowych niewiele wolniej, co z prędkością światła, więc ledwo nadążałam, a potem wydawało się, że ubieraliśmy się na wyścigi. Nigdy wcześniej nie zapinałam kurtki równie szybko, co teraz. Harry wyszedł już i trzymał przede mną drzwi, bo oczywiście wygrał ścigankę. Odkaszlnął, zwracając specjalnie moją uwagę na swoją osobę i znacząco na mnie spojrzał, szerzej je otwierając.
-Bez butów mam iść? - Uniosłam jedną brew. Chłopak przewrócił oczami i odszedł od wejścia do domu, zostawiając drzwi otwarte. Usiadłam na podłodze, aby nie stracić przypadkiem równowagi przy zawiązywaniu moich głupich sznurówek, które jak na złość zawsze się plątały, a przy zakładaniu butów były zawiązane za ciasno i w dodatku były przydługie. Wepchnęłam je zawiązane już do środka butów, po czym niezdarnie podniosłam się z podłogi. Prawie się wywaliłam, ale kogo to obchodzi? Pff, nie mnie. Naciągnęłam na uszy granatową  beanie Harry'ego i wsunęłam dłonie w rękawiczki. Jak by to powiedział spongebob.. Jestem gotów! Pomyślałam, że zaskoczę mojego chłopaka i wrzucę go w śnieg, bo pierwszy widok, jaki rzucił mi się w oczy, to jego wypięty do mnie tyłek, podczas gdy jego właściciel lepił kulki ze śniegu. Zamknęłam cicho za sobą drzwi, aby nie usłyszał, że idę, ale mój niecny plan został unicestwiony, gdy jego śnieżka odbiła się od moich pleców. Westchnęłam głęboko. A więc w ten sposób. Odwróciłam się, ale on wciąż udawał, że nic się nie stało i schylał się, aby lepić dalej swoją amunicję. Odwrócił się dopiero, kiedy mój "pocisk" trafił w jego cztery litery, ale zanim zareagował, ja z głośnym  śmiechem wywalałam go w śnieg.
-Osz ty mały żołędziu, chodź tu! - Podniósł się lekko, tylko po to, żeby złapać za rękaw mojej kurtki i pociągnąć mnie do siebie. Pisnęłam, w tej sprawie nie mogłam zrobić nic i za chwilę leżałam już obok bruneta. - Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, kochanie. - Harry przelotnie cmoknął mnie w usta, ale tak naprawdę zrobił to, bo chciał odwrócić moją uwagę od jego dłoni, która właśnie ściągała beanie z moich włosów. - A to chyba moje, co?
-Hej, masz swoją!
-Teraz mam dwie swoje. - Założył granatową czapkę, na drugą, puchatą, zakrywającą uszy.
-Nie lubię cię już, okrutny okrutniku. - Wstałam i otrzepałam spodnie ze śniegu. Podeszłam do Harry'ego, aby odzyskać beanie, ale podniósł rękę, w której ją trzymał, do góry.
-Racja. Nie lubisz. Kochasz mnie. - Wyszczerzył się, dobrze wiedząc, że na widok dołeczków w jego policzkach mięknie mi serce. I wtedy wpadłam na mój genialny pomysł. Zwalczyć własną bronią. Wspięłam się na palcach, aby złączyć delikatnie nasze wargi. Brunet wciąż się uśmiechał, kiedy nasze usta powoli poruszały się w pocałunku, a mój cel, czyli jego dłoń, a raczej przedmiot, który trzymał, powoli się opuszczał. Już miałam ją przechwycić, kiedy w ostatniej chwili Harry schował rękę za plecy. Fuknęłam, odsuwając się od niego.
-No weeź..
-Co mam wziąć? - Zapytał wyraźnie rozbawiony. No kocha mnie irytować, po prostu kocha!
-Harry...
-Mała..
-Duży..
-Mała.. - Jęknęłam, zirytowana do granic możliwości.
-NIE JESTEM MAŁA!
-A ja duży! - Rozbawienie na jego twarzy tylko wzrastało.
-Faktycznie, jesteś malusieńki.
-Ostatnio byłaś zadowolona, więc chyba jednak nie do końca. - Uniósł brwi, patrząc na mnie takim dziwnym  kłamiesz-kochanie wzrokiem. - Powiedz, jaki jestem? - Nastawił teatralnie ucho.
-Poważnie?
-Chcesz czapkę? - Popatrzyłam na niego obrażona, próbując jakoś na niego wpłynąć. Gdyby wzrok mógł zabijać, on już dawno byłby martwy. - Jaki jestem? - Z całych sił próbował się nie uśmiechnąć, a  mi no o  dziwo nie było do śmiechu. Spojrzałam w inną stronę niż jego rozbawiona twarz i założyłam ręce na piersi.
-Duży. - Burknęłam.
-Jaki?
-NAJWIĘKSZY, OKEJ!? -  Wrzasnęłam, wracając wzrokiem na jego głupkowaty uśmiech. - Daj mi to. - Harry teraz z wielką chęcią oddał  mi beanie. Naciągnęłam ją na głowę i znów odwróciłam wzrok, zakładając ramiona na klatkę piersiową.
-Ej, ale nie denerwuj się. Gdzie jest ten uśmiech?
-Najpierw mnie irytujesz, a potem "nie denerwuj się"? - Mruknęłam, ale brunet chamsko mnie zlał.
-Gdzie jest ten uśmiech? - Powtórzył. W ch.. w nosie. - Gdziee teen uśmieech? - Spróbował mnie połaskotać. Ale przecież przez kurtkę nic nie poczułam,więc  westchnął. - Dobra. Wytaczam ciężkie działa. Ulepimy dziś bałwanaa, no chodź zrobimy too! - Na moje usta wkradł się cień uśmiechu. Naprawdę lubiłam słuchać jak śpiewa, miał dobry głos. - Tak dawno nie lepiłem go, nie chowaj się uciekłaś gdzieś czy coooo?
-To nie tak leciało. - Spojrzałam na niego, już z lekkim uśmiechem na ustach.
-Myślisz, że oglądam bajki? I tak cud, że to znam.
-Harry, ty masz w salonie szafkę pełną bajek i wszystkie są twoje. Więc definitywnie oglądasz bajki.
-No, ale już fochaczu mały.. Uśmieszek dla Hazzia. To gdzie on jest? - Przewróciłam oczami.
-No jak dla Hazzia, to chyba się jakiś znajdzie. - Wyszczerzyłam się szeroko.
-Tu jest ten uśmiech. - Uszczypnął mój policzek. Przewróciłam oczami.
-Ulepmy bałwana, serio. - Harry cicho się zaśmiał.
-Mamy tu jednego. - Wskazał na mnie, przez co odepchnęłam go lekko od siebie.
-Głupek.
-Uczę się od ciebie maluchu. - Palec chłopaka odbił się delikatnie od czubka mojego nosa, a na jego twarzy pojawił się ten łobuzerski uśmiech.
-Nie jestem maluchem. - Wydęłam dolną wargę i zrobiłam duże oczy, podkreślając mój smutek.
-Moim malutkim szczęściem. - Harry chwycił mój podbródek i uśmiechnął się do mnie delikatnie, patrząc w moje oczy.
-Wiesz co, zawsze jak mówisz mi jakieś miłe słowa, to czuję się źle, bo ja nigdy tego nie robię. - Wyznałam.
-Mówisz, tylko tego nie zauważasz. Dobra chodź, bo nam śnieg stopnieje.

~*~

 -Ten bałwan serio wygląda jak ty, zobacz. -  Spojrzałam za okno na naszego śniegowego ludzika, który nie dość, że był krzywy, to w dodatku nie miał nosa, a guziki zrobiliśmy mu ze znalezionych na ulicy kapsli od butelek.
-To już wiem dlaczego mi do ciebie pasował. - Wystawiłam do Harry'ego język.
-Przynajmniej nie zaprzeczyłaś.
-Rozbieraj się. - Zmieniłam temat, sięgając do suwaka mojej kurtki.
-Widzę, że się nie patyczkujesz.
-Babcia Lily czeka. Na ciebie. - Zgasiłam go z szerokim uśmiechem. Harry przewrócił oczami i powiesił nasze kurtki na wieszaku.
-Babcia pewnie wyciągnęła wszystkie zdjęcia i teraz mnie będzie ośmieszać, więc ja to chyba pójdę na górę.
-Nie zostawiaj mnie tu samej. - Wydęłam dolną wargę. Jęknął.
-To chodź ze mną

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz